niedziela, 28 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

To był ciężki rok. Na prawdę. Mam nadzieję, że już nigdy się te emocje nie powtórzą i że 2015  będzie dużo bardziej obfity w pozytywne wydarzenia. 

Nasze problemy były widoczne już w styczniu w postaci poszpitalnej czkawki. Punkt kulminacyjny to marzec, i myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że grudzień to szczęśliwe zakończenie. 
Wiemy już bowiem, że Potomkowi nic poza faktycznym opóźnieniem w mowie nie dolega. On czuje się świetnie, elegancko reaguje na gluten ;-) , nie ma objawów kandydozy, powoli, bardzo powoli zaczyna też mówić. Nie liczę już słów. Ciężko się doliczyć. Bardzo ładnie ruszył i myślę, że duża zasługa w tym wszystkim naszych pań logopedek i zajęć, które odbywają się 3x w tygodniu. 
Pojawia się coraz więcej zdań dwuwyrazowych, coraz więcej słów, które może nie do końca są wyraźnie wymawiane, ale zawsze znaczą to samo. Komunikacja i rozumienie mowy na prawdę znacznie się polepszyło. W końcu on też dorasta i dojrzewa, więc to chyba naturalna kolej rzeczy. Jego rówieśnicy, co prawda recytują wierszyki ;-) ale i my się doczekamy. 
Z fajnych rzeczy, które akurat traktuję jako efekt uboczny zajęć logopedycznych jest to, że gość czyta :) Ale tak to właśnie ma być, musimy go nauczyć czytać zanim zrobią to w szkole czy przedszkolu. Ponoć minimalizuje to ryzyko dysleksji. Dzieci z ORM, które i tak są mocno dysleksją zagrożone, w dużej mierze nie potrafią przełożyć sobie sposobu klasycznego nauczania czytania w szkole na własne warunki i umiejętności. Objawia się to tym, że mają trudności nie tylko z czytaniem ale i rozumieniem tekstu. Jeśli tak się dzieje, pojawiają się problemy np z pisaniem testów. Mamy taki przypadek w rodzinie, dziewczynka dyslektyczna ustnie odpowie na każde z pytań, natomiast jeśli ma zakreślić odpowiedź w 90% zakreśli ją błędnie.
Potomek uczy się czytać metodą sylabową. Dzięki temu ma nie mieć problemu z czytaniem :) Ale to okaże się dopiero za parę lat. Zobaczymy. Na pewno o tym napiszę :) 

prof. Jagoda Cieszyńska o metodzie sylabowej pisze tak: 
"Pierwszym poważnym błędem, będącym przyczyną późniejszych trudności szkolnych uczniów, jest podawanie dzieciom nazw lister. Rodzice ( czasem, niestety, także nauczyciele) mówią dzieciom: 'to litera em, a to litera ce'. Operowanie nazwami liter wymaga wiedzy metajęzykowej, której dzieci jeszcze nie posiadają i nie jest im ona konieczna na tym etapie nauki. Nazywanie liter przez dzieci podczas czytania powoduje powstawanie 'wyrazów', których dziecko nigdy w rzeczywistości nie słyszało. I tak, kiedy uczennica klasy zerowej czyta 'jotajotkao' trudno , nawet dorosłemu, usłyszeć w tym wyrazie słowo jajko. Drugi błąd to głoskowanie wyrazów powodujące, iż podczas wymowy spółgłosek pojawia się element wokaliczny, np dom- dy o my, dziecko zapisuje 'dyomy', tak powiem słyszy głoskowane wyrazy." 
Nie mam doświadczenia w tym temacie, jedyne czym mogę się sugerować to własne wspomnienia. Nie przypominam sobie zatem, abym jako dziecko miała problem z zapisywaniem głoskowanych wyrazów. ALE ... ja już umiałam czytać zanim poszłam do przedszkola. Nauczyłam się u dziadków, podczas czytania bajek. Wątpię, żeby dziadek uczył mnie czytać metodą krakowska :) czyli sylabami. W każdym razie problemów z czytaniem nigdy nie miałam. Ani ja, ani moje rodzeństwo. Niestety enigmatyczna postać mojego męża powoduje to, że nie dowiem się jak to było u niego :) Na starość czyta całkiem dobrze :) na dodatek rozumie tekst , ale testów z nim nie przeprowadzam :)
Z opowieści specjalistów wywnioskowałam jednak, że dzieci, które zagrożone są dysleksją  po prostu nie bardzo potrafią przełożyć sobie głoskowanie na pisanie i czytanie. Do tego dzieci ze skrzyżowaną lateralizacją ( a ponoć Potomek takową może mieć- okaże się po 6tym roku życia, obecnie ma pewne symptomy) to już w ogóle jest kosmos. Nie ekscytuję się jednak tym, że czyta i składa pisane sylaby w wyrazy. Uważam, że 2,5 latek ma jeszcze czas na czytanie, więc gdyby nie jego problemy pewnie nigdy nie wpadłabym na to, by uczyć go czytać.
Rok 2014 uważam za beznadziejny ! :)
Choć chyba w żadnym innym roku nie 'naumiałam' się tak bardzo jak w tym. W żadnym poprzednim nie zdobyłam takiej wiedzy z dziedziny, która do tej pory była mi kompletnie obca. Myślę sobie "Matko, to ci nie zginie..." co pomaga mi uwierzyć, że jeszcze nie zwariowałam do końca.
Wszystkim Wam życzę udanego 2015! Aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia i plany.
I sobie też tego życzę! I mocno wierzę w to, że tak będzie !
Buziaki ! i do zobaczenia w Nowym Roku !

 

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych świąt :)

Moi Mili! 
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
wszystkim Wam, mojej rodzinie, przyjaciołom, czytelnikom
życzę przede wszystkim spokoju i radości. 
Oby udało Wam się spędzić święta w gronie rodziny lub przyjaciół, bo to ludzie tworzą ich klimat. 
Oby suto zastawione stoły nie odbijały Wam się czkawką i zgagą :D 
Niech w tych dniach nie zabraknie Wam uśmiechu na twarzy, a słońce zagości w serduchach ! 

Buziaki !
 <3 




środa, 10 grudnia 2014

Ćwiczymy lewą półkulę :)

Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy,że czynności, które wykonujemy codziennie mogą stanowić całkiem niezłą dawkę terapeutyczną dla tych wybrańców, którzy mają problem z mową :) 

W taki oto bardzo prosty sposób możemy ćwiczyć z dzieckiem , stymulując lewą półkulę jego mózgu [odpowiedzialna za rozwój mowy]. 
Zdjęcie koszmarne, bo robione z telefonu, ale nie o to chodzi. 

Zadanie było następujące: 
Wyjmij sztućce z koszyka i powkładaj do pojemnika. 
(potem jeszcze pokazałam gdzie są duże łyżki)

Potomek układa sztućce, różnicując je na małe i duże oraz na rodzaje. 

Nasza logopeda poleca również segregację skarpetek :) oraz czynności, które wymagają naprzemiennego ruchu rąk lub nóg, ot choćby wchodzenie po schodach. 

Wiedzieliście, że te prozaiczne czynności są bardzo stymulujące dla naszych dzieci i pomagają w mówieniu ? :) 


Kiedyś jeszcze napiszę o "codziennej terapii" SI [ zaburzeń integracji sensorycznej]. Jak się okazuje, na co dzień dzieciaki wykonują mnóstwo czynności, które pomagają im się "dostymulować"- jak mawiają w żargonie terapeutycznym :) 


piątek, 5 grudnia 2014

Kluski [kopytka] z warzywami /bezglutenowe/ wegańskie

Jak przemycić kalafior i fasolkę szparagową dziecku, które nawet na te warzywa nie spojrzy, o skosztowaniu nie wspomnę? 

W KOPYTKACH ! :) 

Potomek jest klasycznym antywarzywniakiem
Toleruje jedynie pomidory i paprykę, z resztą muszę kombinować. 
W plackach jaglanych przemycam pora i zieloną pietruszkę, w zupach warzywnych uciekam się do bardzo drobnego krojenia warzyw i dodawania ryżu lub makaronów, wówczas , niechętnie, ale jednak z sukcesem , porcja warzyw zostaje wtrząśnięta. 
Surówka?? Zapomnij Matko ! 
Jedyne, co udaje się wrzucić na ruszt w postaci surowizny to tarta marchewka z jabłkiem, ale dobre i to :) 

Od kilku miesięcy mam niezły patent na przemycanie tego, czego nie znosi całym sercem, choć nawet nie wie czasami jak to smakuje, bo przecież Książę nawet nie raczy skosztować. 

KOPYTKA
 [choć u mnie zawsze wychodzą niekształtne i nazywam je kluskami :) ] 

Robię je na dwa sposoby. Pierwszy to podpatrzony w serwisie przepisownia.pl sposób na jaglane kopytka ze szpinakiem. Robię je w wersji wegańskiej, bez jajka, które jest alergenem dla Borysa. 
Drugi sposób to ten dzisiejszy. Czyli klasyczne ciasto na kopytka ( z ziemniaków i mąki ziemniaczanej) , które wzbogacam o ugotowane i zmiksowane warzywa takie jak kalafior i fasolka szparagowa. Czasami dodaję marchewkę lub fasolkę azuki jeśli mam akurat ugotowaną.



Składniki dzisiejszej wersji to: 

250g ugotowanych i wystudzonych ziemniaków 
3 łyżki skrobi ziemniaczanej 
1 łyżka oleju [ ja dałam z pestek winogron] 
4 łyżki mąki gryczanej
sól do smaku [ u mnie himalajska] 
kilka różyczek kalafiora 
kilka fasolek szparagowych 

Wykonanie: 
Fasolkę i kalafiora podgotowuję lekko w wodzie [nie solę]. Wrzucam wszystko oprócz skrobi, mąki i oleju do miksera i rozdrabniam. Następnie dodaję mąkę gryczaną, skrobię i olej  i mieszam na niskich obrotach lub włączam opcję wyrabiania ciasta. Można to zrobić klasycznie - czyli ręcznie.
 Mnie się nie chce :)  

Wyjmuję ciasto na blat oprószony mąką gryczaną lub ryżową i formuję podłużne wałeczki. Jeśli ciasto nie będzie zbite [wszystko zależy od tego jaki dodatek zastosujecie i z jakich ziemniaków będą zrobione] dodaję jeszcze mąki gryczanej, tak aby można było uformować wałek. Potem kroję tak, jak kroi się kopytka. Gotuję w osolonej wodzie 3 minuty od wypłynięcia na wierzch. 
Done!

Potomek w tym przypadku jeszcze nigdy nie zorientował się, jak bardzo Matka go przechytrzyła :)

Smacznego ! :) 



wtorek, 2 grudnia 2014

Z serii : Matka pyta


Zastanawiałam się, czy pojechać prosto z grubej rury, czy to jeszcze nie ten moment :) 
Publicznie trochę się wstydzę [noo, taki ze mnie wstydzioch jeden]. 

Chociaż .... jak mawiają: temat kupy, to temat życiowy :D , a poruszony w towarzystwie świadczy o pewnego rodzaju bliskości między rozmówcami [doprawdy, interesujące :) ] 
A , że Was traktuję jak rodzinę ....
[pauza,chwila zadumy..]

Zatem

...... skoro już wiecie, o czym chciałabym dziś napisać, to musicie uzbroić się jeszcze w odrobinę cierpliwości....... 

Moje dziecko ma problem ! Dwójkowy, że tak to ujmę delikatnie. 
Już bardzo dawno temu udało nam się opanować trudną sztukę manipulacji zwieraczami układu moczowego.  Tzn Potomkowi !! ......ja - nie chwaląc się oczywiście [ na drugie mam przecież Skromność, a na trzecie Delikatność]  już  dawno to potrafię :) Chyba nie wątpiliście, co ? :) 

[ Że zajadę takim offtopem.... Nie wiem o co cho..., ale wszystkie matki , w tym ja, jak jedna <i nie znam takiej, która choćby raz się tak nie wyraziła!>, mówią o swym dziecku w 1. osobie liczby mnogiej! Co to za cholerna mania dożywotniej symbiozy?  Nie wiem ! Ale wiem, że MUSZĘ popracować nad wyrażaniem się  w 1. lub 3. osobie liczby pojedynczej. JA, nie MY. ON , nie MY. Nasz piękny język ma tyle ciekawych zagadnień gramatycznych, a my ciągle na skróty i na skróty ... :) ]

ALE WRACAJĄC:

O czym to ? 
A.. o kupie.. no to tak... 
Jest problem z dwójką. 
Powiedzmy, że jedna na dziesięć zostaje schwytana, pożegnana i spuszczona do Wisły. 
Pozostałe mają więcej szczęścia - lądują w kuble na śmieci. 

Pomyślałam, że trzeba może doedukować Potomka.....chciałam kupić taką książkę :) 


Czy ktoś ją może ma i mógłby powiedzieć, czy warto ? Bowiem kolega Google przestawia różne treści wewnętrzne i serio , zastanawiam się :) 

Jeśli uważacie, że zgłupiałam do reszty, możecie napisać 
"Matko Polko i Potomku , nie idźcie tą drogą!" - nie obrażę się ! :) 




sobota, 29 listopada 2014

ORM - postępy vol.2 ( 17 słów)

Mamy kolejne słowa!! 

Tym razem "dobrze" i "ciocia"
( To 15 i 16 słowo - za 5 dni Borys skończy 2,5 roku) 
"Dobrze" wymawia bez "ż", a ciocia tak jakby przez "t". Nie ważne, to się poprawi :) 

O "ciocię" walczyłam długo :) Jakieś pół roku. 
Uciekałam się do różnych sposobów. Pokazywałam zdjęcia z ciociami, zaprowadzałam do cioć, dzwoniliśmy do cioć, słowo "ciocia" pojawiało się kilka razy w ciągu dnia, a gdy zaczął rozpoznawać rodzinne auta i dopasowywać je do konkretnych osób, kupiłam nawet miniaturkę autka cioci, by wymusić to słowo. 
Nie sądzę, żeby najbardziej pomogła nam owa miniaturka :) stawiam na poluzowanie wędzidła i terapie płynące z 3 źródeł, ale bardzo się cieszę, że póki co, w każdym tygodniu pojawia się nowe słówko. 

Obecnie walczymy o słowa: jeść (je), pić (pije), chodź. 

Metoda Krakowska idzie nam kiepsko. Borys nie lubi ćwiczyć w ten sposób. Zmieniliśmy lokalizację zajęć , teraz to MY chodzimy do cioci Ani, a nie ona przychodzi do nas. Na obcym terenie zawsze Borysowi ciężej rządzić, chociaż powiem szczerze - specjalnie go to nie krępuje :) 

Ja w domu nie ćwiczę tą metodą. Nie jestem do końca do niej przekonana i nie bardzo mam ochotę "bawić się" z nim w terapię. Wiem, że daje dużo dobrego jeśli jest konsekwentnie stosowana, zarówno przez logopedę jak i rodziców w domu, i że raz w tygodniu to trochę za mało, no ale.. taką sobie drogę obrałam i taką drogą będę szła :) Poza tym do czegoś Wam się przyznam. Bardzo nie lubię tych ćwiczeń. Robię to tylko dlatego , że muszę. Nie mam do tego ani serca ani cierpliwości. Może dlatego też i Borys ma ich dość...?  Kto wie....
Ale na prawdę ciężko pałać do nich sympatią, wierzcie mi :)

Powoli staram się wychodzić z roli rodzica, który musztruje. Za radą pewnego tajemnego zgromadzenia :) zaczynam delikatnie odpuszczać Borysowi, dając mu więcej luzu licząc, że się odblokuje. Sobie też odpuszczam..... z tym chyba najciężej mi idzie. Z Borysem pracują wykwalifikowani specjaliści dwa lub trzy razy w tygodniu, naszej niani pokazałam kilka zabaw, w które mogą się razem bawić, więc dwa razy w tygodniu i ona stymuluje jego rozwój. Wystarczy. Teraz Borys będzie miał mamę, a nie policjanta :) 

P.S. Wprowadzanie glutenu idzie nam bez zastrzeżeń. :) 


***
P.S. 2 . Dziś kolejne słówko, mianowicie "Baz" czyli Buzz Astral :P (zaliczam jako nr 17) 



piątek, 28 listopada 2014

Bierzemy udział w konkursie ! :)

Czas pędzi niczym Robert Kubica, a deadline do kiedy mój Słodki Mąż ma opuścić pokój Borysa zbliża się nieubłaganie :) 
Zatem Matka bierze udział w konkursie , w którym nagrodą są dekoracje świetnie pasujące do nowego pokoju Potomka :) 

Zachęcam i Was !!! 

Zasady:

Powodzenia ! :) 


niedziela, 23 listopada 2014

Pewna bardzo słaba żaba


"Pewna żaba
Była słaba , 
Więc przychodzi do doktora
I powiada, że jest chora. 

Doktor włożył okulary, 
Bo juz był cokolwiek stary,
Potem ją dokładnie zbadał , 
No i wreszcie tak powiada:

'Pani zanadto sie poci, 
Niech pani unika wilgoci, 
Niech pani się czasem nie kąpie,
Niech pani nie siada przy pompie, 
Niech pani deszczu unika,
Niech pani nie pływa w strumykach,
Niech pani wody nie pija, 
Niech pani kałuże omija, 
Niech pani nie myje się z rana, 
Niech pani, pani kochana, 
Na siebie chucha i dmucha, 
Bo pani musi być sucha!'

Wraca żaba od doktora,
Myśli sobie: 'Jestem chora, 
A doktora chora słucha , 
Mam być sucha- będę sucha!'

Leczyła się żaba, leczyła,
Suszyła sie długo, suszyła , 
Aż wyschła tak, że po troszku 
Została z niej garstka proszku. 

A doktor drapie sie w ucho:
'Nie uszło jej to na sucho!' "

Nie wiem dlaczego, ale mam nieodparte wrażenie, że wiersz Brzechwy doskonale opisuje naszą historię. Chociaż mam nadzieję, że Potomek nie skończy jak bohaterka wiersza....

Jestem zmęczona! 

Zmęczona diagnozami.
 Zmęczona badaniami.
 Zmęczona specjalistami. 
Ich teoriami ( każda jest inna) też już jestem zmęczona.

 Apeluję do siebie samej  o zdrowy rozsądek. O coś, co kiedyś posiadałam, a czego teraz mi brakuje. Ale nie umiem inaczej. W końcu od pierwszego tygodnia ciąży, aż do dziś jestem odpowiedzialna nie tylko za swoje życie. 
Chciałabym być głupsza , serio.
 Chciałabym nie rozumieć tych wszystkich zależności. Chciałabym czasami mniej wiedzieć. Czasami zazdroszczę mojej mamie, że w czasach jej młodości nie było obaw o gluten, nie każdy wiedział, że kazeina uczula i szkodzi jelitom drążąc w nich mikro dziurki, że warzywa ze wsi od każdego rolnika były zdrowe i wartościowe. Że prlowskie kury nie żarły psychotropów, że słysząc "kandydoza" myślano o amerykańskich cukierkach, że chleb był prawdziwy, a nie pompowany, że mleko dawano prosto od zdrowej krowy, że ludzie mieli swoich medycznych bogów , że ufali , mieli swoje autorytety ( chociaż żaba zaufała i źle na tym wyszła, ale kto mi da gwarancję , że jeśli zaufam sobie, a nie specjalistom, to Potomek dobrze skończy ? ) , że... 

Tych "że" mogłabym użyć jeszcze ze sto razy. Tylko po co? Przecież to wiecie..... 

Jednego dnia intuicja podpowiada mi, że wszystko jest ok, ale drugiego czasami jest coś nie tak :/. 

Jak odnaleźć równowagę w tym wszystkim? 
Jak znaleźć złoty środek ? 
Jak żyć ze świadomością, że czyjeś zdrowie no i przecież też życie zależy w dużej mierze ode mnie? 
Jak nie dać się zwariować?
Jak żyć ? :) 

Podpowiedzcie, bo oszaleję ! 


Zdjęcia pochodzą z książeczki , która jest naszą biedronkową zdobyczą (8,90 zł z 29 zł) :) 


poniedziałek, 17 listopada 2014

Nowe zdobycze.

Potomek w zeszłym tygodniu dostał kilka książeczek od cioci i wujka. Tym samym dostałam cynk, że jest ich więcej ! A oferta tyczy się sieci Biedronka :) Popędziłam, poleciałam i zdobyłam kilka fajnych rzeczy.

Uzupełniliśmy swoją kolekcję książeczek z wyliczankami Pana Pierdziołki. 
8,90 zł za sztukę ! 


I dodatkowo Borys został uposażony w super książeczki do kreatywnej zabawy: 

Serdecznie polecam! 
Może jeszcze znajdziecie w swoich Biedrach :) 




sobota, 15 listopada 2014

ORM - Postępy vol.1

Jupi, jupi !!! 

Mamy nowe słowo!! 

Do listy dopisuję 13 i 14 słowo: JAJKO oraz WIO  :P 
I prawie wyszło : BUŁA, chociaż nie do końca :) może niedługo....

Wyrazy dźwiękonaśladowcze: ko ko i zdecydowanie wyraźniej wypowiada pozostałe dźwięki.

Nasza koleżanka ćwiczy z Borysem metodą krakowską. To dopiero 4te zajęcia Borysa i można powiedzieć, że udało się trochę z nim popracować. Pierwsze zajęcia były zapoznawczo-diagnostyczne, drugie w połowie udane, trzecie koszmarne a dziś w zasadzie większość ćwiczeń wykonał. 
We czwartek słuchali też nagrań z serii "Słucham i uczę się mówić" i Borys pięknie powtarzał za lektorką. Do tej pory puszczałam mu tą płytę w odtwarzaczu. Nigdy w słuchawkach, bo wydawało mi się to nie do ogarnięcia. Niestety mój sposób kompletnie go nie interesował, a sposób Ani ze słuchawkami już tak ! Pięknie powtarzał w zasadzie każdą samogłoskę i każde wykrzyknienie, a jeśli nie umiał, to przynajmniej próbował. 

Z tego "jaka" cieszę się chyba tak samo mocno jak ze słowa "mama". Od dłuższego czasu nie było żadnego postępu, dlatego ześwirowaliśmy na punkcie jaj :)
Borys też! Ze szczęścia chodzi i powtarza w kółko:
"Mamooooo??? Jajooo???"

Swoją drogą ciekawe... jest tyle słów, które pojawia się na co dzień i odnoszą się do jego menu, np. jabłko, piciu, zupa, banan, etc. Słów, które my, ci którzy z nim przebywamy używamy kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Jajek nie je, bułek też nie , wiec nie ma z tymi słowami styczności, a tu taka niespodzianka. 

Może coś z tego będzie :) 


piątek, 14 listopada 2014

10 ważnych przedmiotów w naszym codziennym życiu

Każdy ma chyba w życiu gadżety , bez których ciężko byłoby nam wygodnie żyć.
Mam i ja kilka swoich absolutnych must have'ów, bez których  życie moje , ale i Potomka, byłoby marne jak los kredytów we Franku szwajcarskim. 

1. Pierwszy i nieoceniony! 

Urządzenie wysokoobrotowe. 
Moja prawa ręka, mój wybawiciel, moja pomoc domowa. 
Cóż ja bym bez niego poczęła ? 
Ano wpadłabym na pewno w większą depresję kulinarną niż ta, w której trwam obecnie :) Dzięki niemu mogę wyczyniać najróżniejsze cuda w kuchni. Dzięki niemu jest szybko, łatwo i na prawdę przyjemnie. Bardzo żałuję, że nie kupiłam wcześniej. Gdyby był tańszy , na pewno bym się zdecydowała. Dostaliśmy go w prezencie, gdy okazało się, że Borys musi zostać przestawiony na naszą cudowną i restrykcyjną dietę. Używam mojego pomocnika codziennie. Jest moim garnkiem do gotowania, malakserem, blenderem, siekaczem, młynkiem do kawy, ekspresem, maszynką do mleka, lodów, ubijaczem. Na prawdę pałam do niego miłością najszczerszą i wiem, że moje życie bez niego byłoby dużo trudniejsze! 


2. Niania elektroniczna 

Kupiliśmy niedawno :) Potrzebna była nam na wyjazd. I serio nie wiem, dlaczego nie kupiliśmy jej wcześniej. Radziliśmy sobie bardzo dobrze bez niej, ale z nią jest tak wygodnie. Gdy Potomek śpi możemy się zamknąć w innym pokoju, puścić głośniej muzykę, obejrzeć swobodnie film, porozmawiać przez telefon, pohałasować na inne sposoby, a to nasze cudeńko nie tylko poinformuje nas o pobudce Potomka, ale i pokaże co dzieje się w pokoju gdy śpi. Na wyjazdach do babć, ciotek i hoteli - nieoceniony i niezastąpiony sprzęt. 
W przypadku noworodków fajną opcją jest monitoring oddechu. Nasz model tego nie ma, ale też nie był przez nas opcją wymaganą :) 
Muszę też się do czegoś przyznać. 
 Czasami podglądam dzięki temu cudeńku naszą nianię i Borysa, gdy siedzą w pokoju :/ 
Big Brother pełną parą :) 



3. Huśtawka 

Fisher Price - fiszer srajs, kupa plastiku.. zwał jak zwał, ALE to urządzenie, które pożyczyła mi przyjaciółka było jednym z najlepszych pomocników jakie mogłam otrzymać. Potomek wówczas wydawał się być dzieckiem wiecznie płaczącym. Dopiero po 2 latach dowiedziałam się dlaczego, ale w 2012 roku jeszcze nie byłam na tyle olśniona, żeby do tego dojść :) Huśtawka, która pracowała w dwojaki sposób - huśtała zarówno przód tył jak klasyczny bujak jak i w prawo -lewo , po prostu była naszym NO. ONE do bodajże 10 miesiąca! Czyli dopóki się w nią mieścił. 
Dzięki Aniu ! :) 


4. Smartfon

No cóż.. czasami to moja jedyna łączność zarówno z rzeczywistym jak i wirtualnym światem. Niejeden post został napisany z telefonu, nie jedno zdjęcie nim zrobione, nie jedna lista zakupowa wykonana. To dzięki niemu mogę nadrabiać braki w lekturze albo filmach czy serialach zaraz przed zaśnięciem. W ciągu dnia nie mam kiedy, a czytanie książek przy lampce nocnej nie jest możliwe, bo mam w pokoju LOKATORA ( którego mam szczerą nadzieję niebawem wyeksmitować! - btw. Ojciec Potomka OBIECAŁ opuścić pokój Syna do końca roku. To już druga jego obietnica i mam wrażenie, że chce go przejąć poprzez zasiedlenie, ale O NIE MÓJ DROGI! Od dziś mam ponad 250 świadków, że obiecałeś zabrać graty do końca grudnia 2014 i tym samym dać pole do popisu matce :) i odrobinę prywatności dla dziecka i .. dla nas. 
Żeby się baba musiała prosić o wywalenie dziecka z pokoju.. wiecie co ?! :)  )
W każdym razie, wracając gdyby nie on, mój kochany smartfon <marki nie zdradzę :P>, organizacja mojego życia byłaby znacznie bardziej utrudniona ! 

5. Mikrofala :) 
Rany Julek.... Przez 3 pierwsze miesiące używałam podgrzewaczy, grzało się to i grzało i grzało.... a tu proszę 15 sekund i gotowe :) Do dziś korzystam. I nie....nie obawiam się złowrogich fal! :)

6. Gotowe "mleka" roślinne 
U nas w kuchni w zasadzie nie używamy półproduktów. NO ALE.... czasami nie mam siły robić mleka kokosowego albo nawet ryżowego, przecedzać je kilka razy przez sitko albo gazę ( bo Potomek woli raczej bez farfocli). Wtedy pędzę lecę do Rossmanna, albo nawet do osiedlowego sklepu jak rzucą towar :) i kupuję gotowce. Są smaczne i mają niezły skład. Kupujemy zawsze bezsmakowe i bezcukrowe, często wzbogacone o wapń. 


7. Nebulizator 
Przechodziliśmy przez wszystko. Od fridy i gruszki poprzez Katarek, a skończyliśmy na nebulizatorze i serio....to mój przyjaciel o randze równej co mój TM :) Wyprowadził Potomka ( i mnie ostatnio) z takich infekcji, ale z taaaaaakich infekcji, że no mówię Wam... czapki z głów. 
Szczerze polecam wszystkim, którzy mają problemy z drogami oddechowymi. Przy zapaleniach krtani - niezastąpiony. Stosujemy od momentu, gdy pojawia się katar. Najpierw używamy soli fizjologicznej a potem w razie potrzeby włączamy Pulmicort. Dzięki niemu nic nie muszę odciągać, chociaż Potomek od bardzo dawna potrafi dmuchać nosek, więc może dlatego. Jedyne czym się wspomagamy to krople do nosa lub woda morska. 
Nasz nebulizator to microlife, z pełnym wyposażeniem, tj maseczkami w dwóch rozmiarach i kilkoma innymi końcówkami: no ust i do nosa. 


8. Bidon Safe Sippy 
Pisałam o nim TU 
Nadal podtrzymuję swój zachwyt tym kubkiem :) 

9. Rowerek i pchacz 
Potomek kocha auta i ruch. Najpierw hitem był plastikowy pchacz, który o dziwo przetrwał próbę czasu i na prawdę dość mocne znęcanie się nad nim. Najbardziej denerwujące w nim są melodyjki, aleeeeeee.... wystarczy wyciągnąć baterie :) Pchacz pomagał nam w nauce chodzenia, a teraz stanowi osobistą, najbardziej plastikową z plastikowych furę Potomiastego. Furę, dzięki której zyskał najlepszych kolegów, bowiem moje dziecko nazywane jest jednym z trzech Muszkieterów na placu zabaw. Trzech chłopców , równolatków, w tym mojego Borysa, połączyła miłość do plastikowych autek. Jeżdżą dookoła placu zabaw, wymyślają zabawy, parkują, wymyślają zadania do wykonania. Bajerują dziewczyny, które bez mrugnięcia okiem zostawiają im swoje wózki - oby w dorosłym życiu tak to się nie kończyło :) 




10. Krzesełko do karmienia 
Nie ważne jaki kształt, nie ważne jaka marka. Ważne, żeby miało blokującą tackę lub pasy. I będę chyba jedyną matką, która wymienia te zabezpieczenia nie tylko w kontekście bezpieczeństwa jej dziecka . Niejednokrotnie pełnił on u nas rolę "kojca" a umieszczenie w nim Potomka dawało mi chwilę oddechu. Mogłam na parę sekund  opuścić pomieszczenie ze świadomością, że Borys nie spadnie, nie wyjdzie samodzielnie, nie rąbnie głową o kant..... Mogłam przenieść do kuchni, zaryglować gościa w środku, dać parę garnków czy makaronów czy zająć jedzeniem, a w tym czasie realizować swoje obowiązki kury domowej. Rozkładany fotelik jest o tyle wygodny, że można dać większemu dziecku butelkę z mlekiem, rozłożyć siedzisko do pozycji pół leżącej i pisklę samo się karmi, a my mamy wolne ręce. 

Rewelacyjnie sprawdza się też do tego celu :)


Na pierwszy rzut , to 10 najważniejszych przedmiotów w naszym wspólnym życiu, moim i Potomka. 

Czy też macie swoje ulubione gadżety i sprzęty , bez których ciężko byłoby Wam żyć ? 










czwartek, 13 listopada 2014

Kokosowa jaglanka



Pyszna, zdrowa i dodająca energii. 

Na porcję widoczną na zdjęciu ( najadłam się i ja i Boro) potrzeba:

100g kaszy jaglanej ( suchej) 
1 łyżka oleju kokosowego 
150ml mleka kokosowego (użyłam gotowego b/c) 
120 ml wody
1 łyżka wiórek kokosowych
szczypta pieprzu
szczypta soli 
laska cynamonu

dekoracja:
miód/syrop klonowy
owoce Goji
orzechy (opcjonalnie, ja nie daję, bo to nasz alergen)
wiórki kokosowe do posypania 
czarny sezam do posypania 

w opcjonalnej wersji dla matki:
kozieradka i czarnuszka do posypania zamiast sezamu i wiórek

Do garnka wkładamy łyżkę oleju kokosowego, podgrzewamy. Wrzucamy suchą kaszę jaglaną i podgrzewamy około 2 min. Następnie zalewamy mlekiem, dodajemy przyprawy, wodę. Przykrywamy garnek pokrywką i gotujemy na małym ogniu około 15-20 min (ja gotowałam 15 w TM), od czasu do czasu mieszając, żeby kasza nie przywarła do garnka - chociaż nie powinna :) 
Na zdjęciu widnieje też woda z cytryną i imbirem, od której zaczynam dzień. Bowiem dopingując jedną z blogerek parentingowych postanowiłam dołączyć do Akcji Detox i oczyścić nieco swój starczy organizm :) 

Wracając: 
Na talerzu dosładzamy kaszę miodem albo syropem klonowym i posypujemy wiórkami kokosowymi, owocami Goji i czarnym sezamem. Ja lubię też dodatek kozieradki i czarnuszki w jaglance, ale niestety Borys nie przepada, więc u nas jaglanka zawsze na słodko, często z sezonowymi owocami, np wczoraj była z gruszką. 

No i tyle!
Smacznego :) 

Co włożyliśmy do gara?

kasza jaglana
witaminy z grupy B1, B2, B6,
witamina E
lecytyna
żelazo
miedź
krzem ( świetny na wypadające włosy! ponadto odgrywa kawał dobrej roboty w procesie mineralizacji kości) 
ma właściwości antywirusowe, zmniejsza stan zapalny błon śluzowych, reguluje poziom cholesterolu we krwi 

olej kokosowy 
ma właściwości antywirusowe, antybakteryjne, przeciwgrzybicze, przeciwzapalne, poprawia zdrowie kości, działa przeciwwrzodowo, ma właściwości przeciwbólowe
chroni nas przed infekcjami 
około 50% tego tłuszczu stanowi kwas laurynowy - obecny również w mleku matki 

owoce Goji
witamina C
witaminy z grupy B 
żelazo, wapń, cynk, selen, potas
nienasycone kwasy tłuszczowe
flawonoidy 
antyoksydant
wspomagają układ odpornościowy 
regulują pracę serca i ciśnienie krwi 
hamują procesy starzenia :) 

cynamon
źródło błonnika, żelaza, wapnia, manganu 
antyoksydant 
wspomaga zwalczanie wolnych rodników , czyli opóźnia proces starzenia komórek, zapobiega nowotworom i chorobom układu krwionośnego 
posiada właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze 
wspomaga trawienie 
wzmacnia odporność 
reguluje pracę nerek 
dla niejadków - olejek eteryczny cynamonu wzmaga apetyt i zwiększa łaknienie :) 

czarny sezam 
właściwości detoksykacyjne, oksydacyjne 
świetnie działa na wzmocnienie paznokci i włosów 
zwalcza wolne rodniki 
obniża ciśnienie krwi 
źródło manganu ( kości + mózg), miedzi ( właściwości przeciwzapalne), magnezu ( układ naczyniowy, oddechowy i nerwowy), cynku ( zdrowe kości, odporność), witamin z grupy B (układ nerwowy), kwasu foliowego ( czynnik wzrostu i rozwoju), błonnika ( praca jelit), 
reguluje poziom cukru i cholesterolu  we krwi 
wpływa korzystnie na stawy i naczynia krwionośne
niezbędny do produkcji hormonów tarczycy 

Sezam zawiera także dużo wapnia, jednak w większej części występuje on w postaci szczawianu wapnia - formie nieprzyswajalnej dla organizmu. Aby zwiększyć absorpcję wapnia z sezamu najlepiej jest spożywać ziarno zmielone lub sproszkowane. W ogóle ziarno sezamu (albo maku) należy moczyć przez 2-4 godzin przed podaniem. Wówczas jego spożycie jest dla nas najbardziej korzystne. 
Ja tego nie robię, bo zapominam :) Choć czasami mi się zdarzy zapamiętać. 

Jadacie jaglanki ?? 
Boro uwielbia! W każdej postaci. Co mnie bardzo cieszy ! Dzięki temu i ja polubiłam. Jadamy ją prawie codziennie na śniadania, modyfikując skład, żeby nikomu się nie znudziła. 

wtorek, 11 listopada 2014

5 sposobów na domową nudę !


Dziś piękny dzień! Słoneczny listopad od kilku dni nadaje memu życiu sens :) 
Ale wiem, że niebawem to się skończy :( 
Nastaną szarobure, zasmożone dni, które przyprawiają mnie o mdłości . 
 Dni, gdy co godzinę spoglądam pod siebie sprawdzając, czy już zniosłam jajko, czy jeszcze nie. 
Dni, kiedy nie chce się lub nie ma takiej możliwości, by wystawić nos za mury domu. 
Dni, gdy ciśnienie spada, a w domu zaczyna powiewać nudą. 

Nie ma to jak ciepłe lato, złota polska jesień czy wczesna, pogodna wiosna! 
Nawet jak nie wiesz, co robić z dzieckiem, to podwórkowi koledzy Ci podpowiedzą. Ubierasz swe pisklę i sruuuuu na pół dnia wychodzisz z domu. 
A co , jeśli dzień już jest krótki?
 A co jeśli za oknem deszcz, słota, burza śnieżna? 

Już dziś możesz się na te dni razem ze mną przygotować ! 

Mamy kilka opcji: 

1. Zabawa w telefon. 
Tak wiem, najprościej dać smartfona. Ale wiecie, jak to się może skończyć [KLIK], więc nieszczególnie polecam. 

W telefon można pobawić się inaczej, tak jak bawiły się nasze matki, a może i my sami :)

Potrzebujemy: 
dwa opakowania po jogurcie
długi sznurek lub wełna 
dziecko + 1os.(drugie dziecko, matka, babcia, ojciec.... czyli ten , który pozostał na placu boju)

opcjonalnie do dekoracji telefonu: 
farbki do malowania plastiku
magnesy

I teraz tak: jeśli dekorujemy farbkami nasze słuchawki od telefonu, należy do kubka wcisnąć rożne kolory farbek, wrzucić magnes, najlepiej o kształcie kuli. Drugi magnes przykładamy do zewnętrznej ścianki kubka i przesuwamy w ten sposób nasz wynalazek po ściankach kubka, malując i dekorując naszą słuchawkę. To samo można zrobić samymi paluchami, nie używając magnesów. Będzie jeszcze bardziej wystrzałowo, bo powstanie większy bałagan :) 
A czy nie o to chodzi w zabawie ? :D 
Gdy farbki wyschną, w dnie kubeczka robimy dziurkę, przeciągamy sznurek lub wełnę, zawiązujemy supełek od wewnętrznej strony kubeczka. To samo robimy z drugim kubkiem i tym samym sznurkiem. Uczestników zabawy rozstawiamy po dwóch kątach , naciągając mocno sznurek - nasz kabel telefoniczny. I teraz czas na naszą inwencję. Jedna osoba szepcze do swojej słuchawki, a druga nasłuchuje. Lub odwrotnie. Możemy recytować wierszyki, śpiewać piosenki, opowiadać różne historie, odgrywać scenki. 

2. Zabawne kamyczkowe historie. 
Mój Potomek z każdego spaceru musi przytargać jakiś kamień. Taki zbieracz mi się trafił. Kolekcjoner kamiorów! Najpierw wyrzucałam, teraz postanowiłam zbierać. W zimie kamyczków nie znajdziemy, a przecież mogą się idealnie sprawdzić w zabawie w kamyczkowe historie. 

Jak się bawić? 
Malujemy kamyki farbami, możemy tworzyć dowolne postaci, używać dowolnych kolorów, malować palcami lub pędzelkiem. Następnie tworzymy swoją własną historię, bajkę, opowiastkę używając do tego celu naszych nowo powstałych postaci. Czyż to nie wspaniały pomysł na pobudzanie wyobraźni u naszych maluchów ?

via pinterest 

 
via pinterest
via pinterest
A wiecie, co może stanowić wspaniały domek dla naszych nowych ludzików ?! Nie zgadniecie ! :) 
Łubianki po jajkach :) 


3. Skarpetkowe zwierzątka. 
Robiłam je jako dziecko z moją Babcią ! :) Ona też, nauczyła mnie, w jaki sposób można sobie zrobić w domu swoją własną lalkę. Pierwsza, którą zrobiłam nazywała się Tekla. Niestety już jej nie posiadam, ale pamiętam do tej pory , jak z Babcią siedziałyśmy i każdą część robiłyśmy razem. Co najlepsze... nie musiałyśmy wychodzić z domu, żeby kupić materiały na nią. Babcia wszystkie potrzebne elementy wygrzebała z własnej szafy :) Ale o tym innym razem. Dziś o skarpetach. 
Ile macie skarpet nie do pary? Ileż to skarpeciątek błąka się samotnie po domowych kątach czy szufladach poszukując swojej drugiej połówki? Znacie to ? JA TAK! Wszyscy cierpimy na permanentnie ginące skarpetki. Słowo daję, do tej pory niektórych nie odnalazłam. Gdzie odeszły? Dlaczego uciekły? Nikt tego nie wie ! 
Sposobem na tego typu skarpetkowe psikusy jest kupowanie zestawu takich samych, jednokolorowych skarpetek :) Wówczas każda dla siebie stanowi parę , nie ważne czy jest od kompletu czy nie. A te, które wciąż szukają swojej pary można wykorzystać w zabawie z dzieckiem, w bardzo szybki sposób tworząc skarpetkowych przyjaciół. Najłatwiej projektuje się zwierzątka :) 
pinterest

pinterest

pinterest
A tu zobaczycie , w jaki sposób wykonać skarpe-luda bez szycia: http://playtivities.com/easy-sock-puppets/

4. Domowe inspiracje. 
Użyj domowych przedmiotów lub jedzenia, by pobudzić wyobraźnię dzieciaka. Zapytaj go , z czym dany przedmiot czy pokarm mu się kojarzy i razem spróbujcie znaleźć dla niego alternatywne rozwiązanie. 



5. Domowe sznurki i dziurki ! :) - mój faworyt 
Nawet nie wiesz, jak bardzo możesz zająć swoje dziecko dając mu do zabawy durszlak, pojemnik na sztućce i słomki lub sznurek !
Sorter ma zazwyczaj kilka dziurek i klocków, zabawa trwa więc kilka sekund. A tu .. proszę ! 
Sprawdź, na jak długo Twoje dziecko zatraci się w tej zabawie ! :) Gwarantuje Ci, że dasz radę na spokojnie wypić kubek kawy i doczytać kilka stron ulubionej lektury ! 
http://www.mericherry.com



A Wy ?
 Jakie macie sposoby na takie dni? 






poniedziałek, 10 listopada 2014

Matki Polki rozważania (ORM)

Od marca wariujemy z powodu zdiagnozowanego opóźnienia rozwoju mowy u Potomka. Ok! Wariuję ja. Reszta tylko bacznie się przygląda. Doszło do tego, że w obecnej chwili Potomkiem zajmuje się trójka logopedów ! Gdy patrzę na to z boku , myślę tak samo jak wszyscy, którzy oglądają ten obrazek z tej samej perspektywy: 

"WARIATKO! Daj dziecku być dzieckiem! 
Daj dziecku żyć!"

Może i jest w tym wszystkim jakaś krzta prawdy? 
Może przesadzam, może za bardzo się napinam, może zbyt wiele wymagam? 
A może nie umiem zaakceptować sytuacji taką, jaka jest?
Na te pytania odpowiedziałby chyba tylko psycholog :) Póki co, jeszcze do niego nie dotarłam, choć zamierzam, bo to wszystko mnie przerasta, więc są one na dzień dzisiejszy jedynie retoryczne. 
To nie jest tak, że żyję sobie w spokoju, prowadzając swoje dziecko od specjalisty do specjalisty, albo nie prowadzając, czy nie zwracając uwagi na jego problem. Nie jest też tak, że radośnie , z usmiechem na twarzy , skocznym krokiem codziennie ruszamy do ćwiczeń i zabaw. 
Przyznam się :) 
Cierpię psychicznie i strasznie ciężko mi z tym żyć :( 
Ciężko mi obserwować dzieci w wieku Potomka, które już mówią, lepiej czy gorzej, ale mówią. Moje dziecko porozumiewa się, ale głównie gestami. Bardzo mnie to martwi i smuci jednocześnie. 
Wiem, że dzieci do siebie się nie porównuje. Wiem, że każde ma swoją odpowiednią prędkość rozwoju. Jedne są lepsze w tym, drugie w czymś innym. Wiem. Teorię znam. 
Ale jestem matką...Nic na to nie poradzę. 
Martwię się o niego gorzej niż o siebie. 
Nie chcę niczego przegapić. 
Nie chcę kiedyś żałować, że czegoś nie zrobiłam i z premedytacją zlekceważyłam.
To normalne?

Od kwietnia br Potomek uczęszcza do państwowej poradni logopedycznej. 
Poszłam tam skonsultować pewne niepokojące objawy, które ujawniły się krótko po oparzeniu. No i tak zostaliśmy w tej placówce do dziś. Do czerwca br. pojawialiśmy się tam raz w tygodniu, zahaczyliśmy nawet o wizytę u psychologa dziecięcego, ale na tej wizycie byłam tylko ja, ponieważ była pierwszą i ostatnią wizytą tego typu. 

W wieku 22 miesięcy naśladował jedynie krowę, mówił tak, nie i powtarzał ( nie nazywał) : mama, tata. 
Tyle. 

Od lipca do września Potomek do logopedy nie uczęszczał, co z perspektywy czasu, oraz po rozmowach z innymi specjalistami uważam za błąd i nie wynikało to z naszej decyzji tylko z decyzji ośrodka i moim zdaniem pewnego zaniechania. Ponoć dwa miesiące w życiu tak małego dziecka to bardzo dużo i tak na prawdę terapia poszła trochę na marne. We wrześniu zaczynaliśmy niejako od początku. 
W nowym "turnusie" okazało się, że możemy się spotykać raz na dwa tygodnie, a czasami nawet raz w miesiącu. Musiałam poszukać kogoś innego, już niestety prywatnie. Znalazłam. Okazało się, że nasza sąsiadka z bloku jest logopedą. Spotykałyśmy się na placu zabaw, ale nigdy nie poruszałyśmy tego tematu, więc nie miałam wcześniej o tym pojęcia. 
Postanowiłyśmy razem popracować. Tak oto Potomek zyskał drugiego logopedę. 

Trzecim logopedą jest Justyna, która prowadzi warsztaty Logo-Motywka, na które za radą pani logopedy zapisałam Potomka. Jest to cykl 15 spotkań, raz w tygodniu, w 3 osobowych grupach, dla niemówiących dzieci w wieku 2-2,5 lat. 

Nie wiem na ile to pomoże i w jakim czasie Borys zacznie dorównywać do swoich rówieśników z mową. Obecnie jest na poziomie 12 miesiecznego dziecka, jesli chodzi o mowę. Pozostałe kwestie rozwojowe oraz rozumienie mowy są w normie, a nawet ponad normę. To opinia specjalistów. 

Obstawiłam siebie i jego z każdej strony. 
Nie wiem czy słusznie? 
Ale pojawiły się pewne opinie, że nie musi to być opoźniony rozwój mowy, ale np alalia i chyba to zmotywowało mnie do takiego obwarowania gościa specjalistami w dziedzinie logopedii. Do tego wszystkiego pracuje ze mną w domu, ale nie na zasadzie godzinnych ćwiczeń przy stoliku. Pracujemy poprzez zabawę, do niczego go nie zmuszam, nie pilnuję czasu, po prostu bawię się z nim tak, by jednocześnie wspierać jego rozwój. Jeśli szukamy nowych zabawek, to raczej nie są one przypadkowe, 30 razy przemyślę zanim kupię, chociaż zdarzają się wpadki i spontaniczne zakupy (np maskotka strażaka Sama :P czy inne bzdety). Chociaż ta maskotka wcale nie jest jednak takim niewypałem. Borys świetnie potrafi się nią bawić, ratować z opresji inne zabawki, a nawet siebie :)

Obecnie Borys potrafi powiedzieć :

słowa:
mama, tata, baba, dziadziu, jejo ( wujek), jaja(k) (strażak), Mimi ( Michał), Bo (Borys), tak, nie , nie chce, da(j), brum brum, dzieci, księżyc, mini mini (określenie bajki), mniam mniam ( jeść), lwa (nie mówi lew, tylko lwa, a w zasadzie łwa), papa ( ale p zamienia na t), o-o (piosenki), ej, nie ma, miau(kot)

12 słów !!! 2,5 roku!
 pod opieką logopedyczną od kwietnia br, z przerwami :/ 
 chyba nic nie zapomniałam wpisać  
<miazga> 

wyrazy dźwiękonaśladowcze: 
mu, be, iha, ihi (pociąg), brum brum, aaa ( spać), łaaa (lew, dinozaur), iii (świnka), eheee (płacz dziecka), ijo ijo (pojazdy na sygnale), uuu ( samolot), miau (kot), pies: cmokanie lub czasami powie hau hau


samogłoski : 
wszystkie oprócz y
raczej pojedynczo, nie w sekwencjach. 

sylaby: 
za pierwszą logopedą potrafi dużo powtórzyć, szczególnie dźwięcznych ( ba, be, bu itd) , w domu nie chce. 

czyta: 
wszystkie samogłoski, sylaby mu, be, kilka spółgłosek (B, S, H, C, D) nikt go tego nie uczył. 

Buduje zdania dwu lub trzywyrazowe, używając znanych sobie słów lub słowa i gestu(ów). 

Pokazuje wszystko: przedmioty i czynności. 
Dużo "opowiada" po swojemu, brak echolalii, podcięcie wędzidełka 24.10.2014r. 

Ten post piszę głównie dla siebie, abym mogła po jakimś czasie zerknąć i spojrzeć jaki jest postęp i czy moje szaleństwo ma sens. I przede wszystkim, żeby móc wreszcie spokojnie spać po jakimś czasie , widząc jego postępy :/ 




sobota, 8 listopada 2014

Jak Potomek szlachetnie coś nam sprezentował?

Czwartek. 
Wieczór. 
Choroba pogrążyła każdy zakątek naszego domu. 
Matka zdycha z powodu temperatury i bólu gardła. 
Ojciec zdycha, bo zdycha. [KLIK]
Jedynie Potomek w pełni swych sił witalnych. 
Zmęczeni po całym dniu ( serio, daaaawno tak źle sie wtedy nie czułam. I wiem, że mój mąż też tak mawia, ale ja mówię prawdę ;) ) postanawiamy wykonać morderstwo rodzicielskie, czyli leżąc wszyscy w jednym łóżku, dać dziecku telefon ojca, by Syn pooglądał sobie swoje zdjęcia lub posłuchał "o-o", tj.ulubionych piosenek na Spotify. 
Jedno z nas kimnęło, drugie udawało, że życie z niego uszło. 
Nagle ktoś zapukał do drzwi. 
To "jejo", znaczy wujek. Jesteśmy uratowani. Zajmie się chwilę Potomkiem. 
Wpuszczamy. 
Przez moment nikt nie ma na oku Potomka. 
Wujek wchodzi, gościmy go na sako w sypialni, bo żadne nie da rady się podnieść z łóżka. Rozmawiamy. 
Śmiejemy się.
 Jest sympatycznie. 
Mija godzinka, może półtorej. "Jejo" wychodzi. 
Żegnamy się, a potem wszyscy wracamy do łóżka. 
Ojciec odnajduje swój telefon, zagrzebany gdzieś w pierzynach. 
Zerka na ekran. 
"Gratulacje! Wygrałeś aukcję nr ....... Volkswagen Golf rocznik 2010, 40 999 zł". 
..........
Dzięki aplikacji mobilnej, niespełna 2,5 letni Potomek kupił nam golfa. 
..........
........
........
......
.....
....
...


.





niedziela, 2 listopada 2014

Grypy do domu nie zapraszałam.

Dopadło i mnie. Tak bardzo skupiałam się na Potomku, że zapomniałam o sobie. Nie wiem skąd, nie wiem jak... nie wiem dlaczego.... diagnozuję :) , że mam grypę.
Ból gardła, ból kości, dreszcze, ogólne wrażenie sponiewierania. Czuję się, jakby ktoś mnie przeciągnął przez magiel - chociaż nigdy w  życiu w maglu nie byłam :)

Będzie bardzo krótko dziś, daję sobie 5 minut pod kocem na wypicie ziółek i napisanie krótkiej notki, gdyż chcę się z Wami podzielić moim sposobem na grypę i mocne przeziębienie.

Moi przyjaciele w tych dniach to : 


Korzeń prawoślazu, kwiat bzu i kwiat lipy. 
Trochę zapobiegawczo, trochę leczniczo. 
Czasami wymieniam jedno zielsko na rumianek albo jeżówkę. Dziś jeżówki zabrakło. 
Można wrzucić plasterek świeżego imbiru - niestety w mojej lodówce dziś tylko światło. Imbiru brak.

Przygotowuję taką miksturę 2x dziennie lub nawet częściej. Wsypuję do dzbanka po łyżeczce miksu 3 rodzajów ( u dorosłych do 5 ) ziół i zalewam wrzątkiem, około szklanki. Parzę, studzę, piję ciepłe. Jak się da to zmierzam pod kołdrę. Jak się nie da... trudno - zmagam się z rzeczywistością. :) 

Dodatkowo kuruję się miodem, jagodami goji, czarnuszką i olejem kokosowym
Czasami robię syrop z cebuli, ale na razie nikt nie kaszle w domu, więc jeszcze czekam. 

Przypominam, że na katar  świetna jest kasza jaglana - zmniejsza stan zapalny błon śluzowych, czyli wysusza nam nochal od środka :)  Jest też niezastąpiona przy kaszlu z oskrzeli czy płuc. A poza tym, jak wiecie, to bomba witaminowa, do tego zasadowa, bezglutenowa, antyoksydacyjna i antywirusowa. Smacznego ! 

Pamiętajcie też, że wszelkie infekcje znacznie lepiej poddają się leczeniu gdy wykluczymy z diety cukier , gluten i produkty mleczne. Ja wykluczam zawsze dwa pierwsze. Jestem niestety mlekopijcą , chociaż i tak już nie w takim stopniu jak kiedyś. 

Trzymajcie się zdrowo ! 
Skończyłam zioło, idę spać ! 
:) 



Informuję jednocześnie, że zdaję sobie sprawę, że grypa to nie przelewki i wy też o tym pamiętajcie, dlatego jeśli domowe sposoby przez dobę, maksymalnie dwie nie pomogą - ustawcie się proszę w kolejce do lekarza . 


sobota, 1 listopada 2014

Rewolucja na blogu

Zakładałam tego bloga z intencją opisywania dni z życia matki, takiej zwykłej - Kowalskiej, mieszkającej w bloku, na dzielni. Matki, która może nie do końca przygotowana była na taka rewolucje w jej życiu. Matki, której wydawało się, że ma zdanie na każdy temat i jest ono na tyle ważne i interesujące , iż należy się nim podzielić ze społeczeństwem. Po prawie dwóch latach ( HELL !! Kiedy to minęło ???) jestem juz pewna, że nie będę pisać o wyższości karmienia piersią nad karmieniem butelką ( albo odwrotnie ;) ), istocie bóli porodowych w porodzie naturalnym nad bezbolesną ( w teorii) cesarką. Nie będę pisać o zakładaniu rajtek chłopcom, nurcie gender i jego słuszności bądź nie, ani o tym co ważniejsze - powrót do pracy i samorealizacja matki, czy "poświęcenie" się macierzyństwu ( bo to ani poświęcenie , ani kara tak btw). Mimo, że mam własne, dość konkretne zdanie na każdy z tych tematów i nadal jestem zwykłą matka z dzielni z umorusanym dzieckiem,  nie będę o tym pisać, ponieważ blogosfera wręcz pęka w szwach od takich tekstów.  Co mnie osobiście wkurza , irytuje i nudzi. Mam dość czytania codziennie tekstów traktujących o tym samym i to na kilku blogach jednocześnie. Czasem oczom nie wierzę, gdy dostaję maile newsletterowe. Jakby na znak sygnał wszystkie ( i wszyscy, bo tatusiowie tez blogują ) na raz , jak jeden mąż, piszą o  jednym. I na dodatek to samo ;) 
Dźwiga mi sie, gdy po raz 10ty tego samego dnia czytam, o wrażeniach matki  z placu zabaw lub innego miejsca publicznego dotyczących problemu ubierania dzieci przez inne mamy. Serio mnie to nie interesuje, że Stasiu chodzi w letnich bucikach, a Iza sąsiadki to wyobraźcie sobie, w opozycji do Stasia w ocieplonych śniegowcach.  Pod takimi tekstami pojawia sie setka komentarzy i nagle okazuje się, że żadna czapki nie zakłada dziecku do 1 grudnia, a zimowe buty tylko poniżej zera. Kurcze ;) serio to takie istotne ? Serio ????! 
Napisze tak : RÓBTA CO CHCETA!!
1. Rodźcie dzieci w dowolny sposób 
2. Potem karmcie jak chcecie
3. Ubierajcie wg własnego widzimisię
4. A do pracy wracajcie wtedy, kiedy nastąpi taka potrzeba lub po prostu poczujecie taka ochotę. 


U mnie tego typu rozważań nie znajdziecie. Nie musicie się obawiać :)

Będę za to pisać o zabawnych historiach z życia Potomka, o jego zmaganiach z dietą, chorobą, o zabawach edukacyjnych, ćwiczeniach pomagających rozwijać mowę, o naturalnych kosmetykach, pielęgnacji, zdrowym odżywianiu i leczeniu poprzez żywność, bo to ostatnio moja pasja. Ale i o depresji kulinarnej matki alergika ;)))) czy o chęci pieprznięcia czasem wszystkim w piździec, bo mam tak ostatnio cyklicznie raz w tygodniu i WIEM, że nie jestem jedyna :) 

Taka oto rewolucja tu zapanuje ! Bedzie mi miło, jeśli ze mną zostaniesz i będziesz śledzić nasze wspólne zmagania !! 
A jeśli kiedyś się zapędzę, bo przecież jestem tylko człowiekiem i zwykła matką Kowalską, to daj mi koniecznie kopa w tyłek ku opamiętaniu ;) !


czwartek, 30 października 2014

Matka dba o urodę vol.1

Co tu opisywać....
Siwego coraz więcej, a pierwsze pojawiły się już na studiach. Takie stresujące były widocznie :) 
Zmarchy w coraz większej ilości zaczynają zamieszkiwać facjatę matki...
....
30tka już jakiś czas temu minęła
.....
Matka się posunęła.. w czasie...

Czas porządnie o siebie zadbać!

Od jakichś 8 miesięcy dbam od wewnątrz, czyli zwracam uwagę na to co jem, co kupuję, gdzie kupuję, itd. Rezultaty widzę nie tylko na skórze, ale głównie w szafie - bowiem garderoba jest o jakieś dwa numery za duża :)

Teraz wpadłam na to, że zacznę dbać o siebie od zewnątrz.
Zaczynam od twarzy.

Natchniona jakimś artykułem znalezionym przez przypadek, będąc posiadaczką naturalnego olejku arganowego przywiezionego przez szanownego teścia i jego żonę z podróży zagranicznej, postanowiłam własnoręcznie, sposobem domowym, sporządzić płyn dwufazowy do demakijażu.

I oto on :

Aby go zrobić własnoręcznie w domu potrzebujecie : 

25ml hydrolatu lub wody źródlanej lub wody różanej z eko sklepu czy domowej roboty
17 ml oleju bazowego 
2ml olejku rycynowego 

Wlać do pojemnika, zabełtać :) , gotowe! 

Ja trochę zmodyfikowałam ten skład, ponieważ nie miałam hydrolatu, ani wody różanej. Za to byłam w posiadaniu wody źródlanej , a chciałam wykonać ten specyfik już, teraz, natychmiast.
Dałam więc 25 ml wody źródlanej i 20 ml oleju arganowego. Z olejku rycynowego zrezygnowałam, ponieważ mam złe doświadczenia z nim związane. Moja siostra wysuszyła sobie rogówkę oka, aplikując wacikiem olejek bezpośrednio na rzęsy w ramach kuracji, lądując tym samym późną nocą na SORze , ze światłowstrętem, opuchlizną i ze mną w roli zestresowanego kierowcy :) .
Zatem trochę się boję stosować go do oczu.

Płyn jest R.E.W.E.L.A.C.Y.J.N.Y !!!!
Idealnie radzi sobie z demakijażem, bez specjalnego tarcia oczu. Jest lepszy od wszelkich płynów miceralnych jakich używałam. Jestem bardzo zadowolona! I serdecznie polecam. Oczy nie szczypią, są nawilżone, rzęsy odżywione.

Płyn dwufazowy używam tylko do zmywania oczu. Nie mam jeszcze profesjonalnej buteleczki, planuję zakupić szklaną z dozownikiem, jeśli tylko napotkam lub zużyję jakiś inny kosmetyk. 
Trzymam go w szklanej buteleczce po soku dla dzieci. Aplikuję na oczy wacikiem, bezpośrednio po wstrząśnięciu mikstury, czyli klasycznie tak, jak to się odbywa przy kupnym płynie dwufazowym.
Do sporządzenia go możecie użyć dowolnego oleju, nawet oliwy z oliwek, najlepiej nierafinowanej. Trzeba sprawdzić, który olej najlepiej współgra z naszą cerą.

Poszłam dalej za ciosem i wywaliłam wszystko, co miałam w szafce do mycia facjaty.

Od tygodnia zmywam twarz olejami. Najpierw zmywam oczy płynem dwufazowym. Potem mieszam nierafinowany olej z pestek winogron z kilkoma kroplami olejku rycynowego ( 2-3 krople) i jadę z koksem masując twarz tą miksturą. 
Potem przykładam do twarzy ściereczkę z mikrofibry (zwykłą, najprostszą ze sklepu, którą używam tylko do tego) namoczoną w dość ciepłej wodzie. Trzymam chwilę, znów przepłukuję w ciepłej, nie gorącej wodzie, i powtarzam dwukrotnie tą czynność. Na sam koniec przemywam twarz zimną wodą, aby zamknąć pory. 
Skóra jest idealnie zmyta i przede wszystkim nie mam tego okropnego uczucia, że część kosmetyku została na twarzy, wtarta wacikiem podczas zmywania. 

Na sam koniec odmierzam małą kroplę specyfiku, który kupiłam miesiąc temu za grosze w Rossmannie: 



rozcieram go między palcami i wklepuję delikatnie w twarz. Woda w Krakowie mi nie służy, jest twarda i mocno wysusza, zatem po zmyciu makijażu olejami i wykończeniu zabiegu wodą z kranu, moja skóra jest odrobinę napięta, znacznie mniej niż po specyfikach sklepowych do mycia twarzy, ale jednak.... Olejek Alterra niweluje ten dyskomfort idealnie ! 

A Wy? Jakie macie doświadczenia z OCM i naturalnymi kosmetykami do twarzy?
Czy robię wszystko poprawnie? 
Dopiero zaczynam i chętnie wysłucham cennych rad, śmiało! :)