czwartek, 17 lipca 2014

Absorbujące dziecko


Czymś sie z wami podzielę, gdyż agro wczasy przygoniły do mej głowy pewną myśl , być może dla niektórych uznaną za oczywistą, ale mnie olśniło całkiem niedawno. 

Przez 20 miesięcy życia Potomka tak właśnie go postrzegałam, jako dziecko, które wymaga znaczniej więcej uwagi niż latorośl zwykłego Kowalskiego. Wciąż miałam wrażenie, że mną zawładnął, osaczył mnie, że jego absorbujący tryb postępowania to coś nienormalnego.  Mając 29 lat zdecydowałam się na powiększenie rodziny, była to decyzja świadoma, zaplanowana, ale do tej pory uważam, że nie byłam na to jeszcze odpowiednio przygotowana. 
Pominę na razie kwestię ciąży, która mnie rozczarowała już na samym początku. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten czas w życiu kobiety. Skończyło się to depresją poporodową , aczkolwiek termin "depresja ciążowa" uznaję również za jak najbardziej poprawny i sensowny. 
Skutkiem wielu wydarzeń było także poczucie, że macierzyństwo mnie również rozczarowało. 
Utwierdzały mnie w tym przekonaniu słowa babć , dziadków i dobrych ciotek , które co chwilę postanawiały wyrazić własne zdanie w temacie, o którym dziś piszę. 

 "On jest absorbujący ponad miarę"
"Nie zabawi się sam dłużej niż 2 minuty"
"Nie poleży sam na macie"
"Nie poleży sam....samotnie"
 "Ciężko przy nim zrobić cokolwiek innego niż opieka nad nim"
"Nawet na placu zabaw wymaga, żeby się z nim bawić"

 Tych tekstów można by mnożyć i mnożyć. A przez nie moja świadomość o moim dziecku stawała się coraz bardziej depresyjna. Myślałam sobie w duchu, że pech mnie nie opuszcza. Dlaczego akurat ja, kobieta niezależna, kiedyś aktywna zawodowo, autonomiczna jednostka, wolna jak ptak, zostałam obdarowana przez los akurat tak wyjątkowym egzemplarzem. 
Szczęśliwie, dzięki pewnej osobie nauczyłam się z tym żyć i zaakceptowałam Potomka takim jakim jest, czyli jak mi się wówczas wydawało , dzieckiem które wymaga większej uwagi niż inne. Dzieckiem, które osacza - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. 
Myślałam sobie : "Widać taki mój los. Inne matki malują sobie paznokcie gdy ich roczne/półtoraroczne/dwuletnie dziecko bawi się swoimi zabawkami, a ja akurat jestem w grupie tych matek, które zmuszone są odstawić malowanie paznokci na "za 3 lata" i bawić się razem z nim tymi zabawkami" 
Mój sposób myślenia odwrócił się kompletnie 25 marca 2014 roku :) Tę datę zapamiętam chyba do końca życia, bo dzięki niej czuję się wolną, świadomą matką, najwspanialszą na świecie w oczach mojego dziecka. Matką, która rzuciła wszystko i poszła po rozum do głowy. Matką, która przestała myśleć jak klasyczna Polka urodzona w latach 80tych, gdy życie wyglądało zupełnie inaczej, a jej rodzice nie mieli takiej świadomości, jaką obecnie posiadają ( tu chyba jednak można pokusić się o znak zapytania) młodzi ludzie. 

Co się stało tego dnia? Nie pisałam o tym, bo temat do tej pory wydawał mi się za ciężki. 
Ale napiszę! Bo bez tej informacji mój tekst może okazać się kompletnie nie zrozumiały. 

25tego marca br mieliśmy umówioną wizytę u pani neurologopedy, pani z polecenia, która to miała orzec, czy moje obawy w związku z rozwojem ( nie tylko mowy) u Potomka są zasadne czy nie. 
Umówiłam się na tą wizytę po rozmowie z psychologiem, który uznał, że sprawdzić nie zaszkodzi, a osoba , którą mi poleca jest na prawdę kompetentna i zna się na rzeczy. 
Martwiło mnie to, że zauważyłam cofkę w rozwoju Potomka , a nastąpiło to po okresie pobytu w szpitalu w związku z oparzeniem. Mniej więcej w styczniu zorientowałam się, że przestał naśladować zwierzęta, że każde z nich wg niego mówi "muuu", że jest bardziej pobudzony niż do tej pory, że zaczął wybiórczo jeść zajadając się tylko serkami homogenizowanymi, białą bułką i bananami, że nie woła "mama" , "tata" , że ciężko mu idzie nawet powtórzenie tego po nas, że nie potrafi się na niczym skupić, że nic oprócz bajek dla niego nie istnieje. 
Najpierw przeczytałam książkę Pani Cieszyńskiej. Potem do niej napisałam maila. To, co mi odpisała spowodowało, że niemal utonęłam w morzu własnych łez. 
Gdy się otrząsnęłam uznałam, że czas porozmawiać z kimś, kto się na tym zna - stąd rozmowa z psychologiem. Potem poszło już szybko. 

Pojechaliśmy na wizytę. Ja i Potomek. Miała być rutynowa. Pojechałam z myślą, że usłyszę od tej pani coś w rodzaju : "Proszę się nie martwić, z pani dzieckiem wszystko jest w porządku, przeżył traumę w swoim życiu, co nie jest bez znaczenia, poza tym każde dziecko rozwija się inaczej i we własnym tempie."
Niestety. Tych słów nigdy nie usłyszałam, a to co wyniosłam z gabinetu, spowodowało, że przez 40 minut powrotu do domu ryczałam w samochodzie jak bóbr, nie mogąc pogodzić się ze wstępną diagnozą. 
Pani logopeda powiedziała mi dużo słów, strasznie brzmiących chyba dla każdej matki. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo to wciąż dla mnie ciężka sprawa. W każdym razie, po 1,5 godzinnej wizycie i wstępnym badaniu Potomka pani orzekła, że opóźniony rozwój mowy zostawimy sobie na deser, bo mamy tu prawdopodobnie do czynienia z czymś bardziej poważnym. W końcu wydusiłam z niej, co ma na myśli. Te słowa zapamiętam do dziś: 
"Być może mamy do czynienia ze spektrum autyzmu. Oczywiście, to nie diagnoza, bo ja nie jestem od stawiania diagnoz, ale musi pani to sprawdzić". 

Potem wpadłam w szał. Szał związany z zaczytywaniem się na forach, blogach, szał związany z poszukiwaniem specjalistów, lekarzy, odpowiedniej literatury. To był bowiem temat, z którym nigdy nie miałam do czynienia. Nigdy nie spotkałam autysty, ani dorosłego, ani dziecka. 
Dzięki jednej z koleżanek udało mi się nawiązać kontakt z pewną fantastyczną mamą autystycznego chłopca. Rozmowy z nią raz mi pomagały, a potem znów nakręcały tak, że miałam wrażenie rychłego szaleństwa. 
To był najcięższy okres w moim życiu. Przysięgam! I mam nadzieję, że już nigdy się nie powtórzy! 

Nie będę szczegółowo opisywać, co się działo w tym czasie, bo to bardzo złożony temat, napiszę tylko, że po wielu wizytach u specjalistów, po obserwacji Potomka, po tym jak na własną rękę odkryłam u niego kandydozę, ponieważ lekarze pukali się w czoło, po jej przeleczeniu, po wycofaniu alergenów z jego diety moje dziecko przeszło metamorfozę życia. Nie bez znaczenia był też fakt, że w zasadzie rzuciłam pracę i wszelkie swoje obowiązki, poza jednym, z którego nie mogłam zrezygnować (uczelnia), i poświęciłam mu znacznie więcej czasu niż dotychczas. 

Obecnie jest chłopcem, który czerpie radość z życia. Chłopcem, u którego takie, a nie inne objawy dawała ta cholerna kandydoza i alergeny w diecie, a także jak się okazało , niewielkie zaburzenia integracji senso-motorycznej. 
Zaś ja, jego matka, coś wreszcie pojęłam. 
W nosie mam te wszystkie teksty o absorbujących dzieciach !!!!!!! 
Możecie sobie je wszyscy włożyć w sam środek tyłu ! :)
Jestem najszczęśliwszą matką na świecie, właśnie z tego powodu, że moje dziecko jest
 ABSORBUJĄCE!! 
Że nie ma własnego świata, w którym się zamyka, nie potrzebując w nim nikogo poza sobą !
Że łaknie towarzystwa w swoim życiu, nie izolując się od otoczenia ! 
Że wchodzi wspaniale w interakcje z domownikami i innymi dziećmi! 
Że interesuje go świat, że ciągle pyta "co to?"!
Że podbiega do mnie, szturcha mnie oczekując, że spojrzymy na siebie, a potem ja będę się przyglądać jak on jeździ autkiem, buduje wieże z klocków, albo układa puzzle!
Że jeździ autkiem po ścianie ! ( serio !! to rozwija jego wyobraźnie i daje dowód na to, że potrafi bawić się zabawką inaczej niż ja mu to pokazałam) 
Że twórczo się bawi ! 
Że woli spędzać czas z ludźmi niż z przedmiotami ! 
Że rutyna to dla niego SAMO ZUOO!
Że symuluje wypadki , oczekując, że będę się temu bacznie przyglądać ( spada specjalnie z jeździka, czy z dmuchanej krowy wołając "ooooch, bach")!
Że gdy ogląda bajkę i jakiś bohater zapłacze on przybiega do mnie, ciągnie mnie przed tv i pokazuje na płaczącego bohatera, jednocześnie okazując emocje, świadczące o tym, że się przejął tym płaczem i chce żebym i ja w tych emocjach uczestniczyła! 
Że nie siedzi zahipnotyzowany przed piorącą pralką wpatrując się w jej bęben bez żadnego entuzjazmu, tylko biegnie do mnie, żeby podzielić się swoją radością związaną z obserwacją tego faktu! 
W końcu: że nie zajmuje się czymś przez okres dłuższy niż 15 minut, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie! 
O rozpoczęciu mówienia i ciągłym gadaniu "mama, mama" już nawet nie wspominam, bo pisałam, że jego słowa są dla mnie jak najpiękniejsza muzyka!


Przyznam też, że radość z posiadania absorbującego dziecka  strasznie mnie czasem męczy :) Nie będę ściemniać, że dodaje mi to energii niczym baterie Duracell. Jasne, że serce z posiadania zdrowego dziecka się raduje, cieszy mnie jego postęp w rozwoju i aktywność życiowa. Ale dni, kiedy przychodzi niania, żeby mnie zastąpić w opiece nad Potomkiem, gdy ja muszę zrobić w tym czasie coś innego, są dla mnie równie szczęśliwe jak te, kiedy jestem z nim cały dzień obserwując absorbujący sposób życia :) 

Na koniec chce powiedzieć teraz jasno i wprost: 
TAK!
Jestem szczęśliwa i DUMNA z tego , że moje dziecko jest ABSORBUJĄCE ! I takich właśnie dzieci wszystkim matkom życzę ! 
I zdania nie zmienię ! 





3 komentarze:

  1. powiem Ci ze zaczelam sie zastanawiac czy moj 3latek nie jest opóźniony w rozwoju. Puzli nie uklada,z mowa eh...ciezko. Mowi ale bezmyslnie,nie laczy slowa z czynnoscia. Mam problem z jedzeniem u niwgo, sniadania i obiady yovkatorga bo nie zje pasztwviku nawet domowego ani wedlinki o warzywach surowych nie wspomne. Ciagle mowi po swojemi. Ostatnio sie zastanawiam czy isc do jakiegos lekarza. Tylko pytanie którego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Specjalistą nie jestem, ale zaczęłabym tak jak my zaczęliśmy - od neurologopedy. Trzeba też uważać, bo mnie pani wylała kubeł zimnej wody na głowę i jak się potem szczęśliwie okazało , jej przypuszczenia nie były trafione. Ale nie mam do niej pretensji, nawet jestem jej wdzięczna. Gdyby nie wiadro wody na łeb pewnie nigdy nie wpadłabym na to wszystko co się potem wydarzyło i Potomek mogłby źle skończyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mniej jednak Potomkiem opiekuję się obecnie inna pani logopeda :)

    OdpowiedzUsuń