piątek, 30 maja 2014

Klub dwulatka

Matka postanowiła sprawdzić czy jej dzieć da radę ! :)
Początkowo nie był kompletnie zainteresowany tym, co działo się na zajęciach, patrzył z miną nietęgą i pewnie myślał :"Zwariowałaś Matka!!! Popatrz na nich, to jakieś małe świrki!"
Zniesmaczony postanowił odwrócić się tyłem do dzieci i nie bawić się w "witanie grupy". Sam też nie chciał być przywitany, nie i już !!
Po kilkunastu minutach odzyskał humor, bowiem dzieci zaczęły się bawić w "starego niedźwiedzia" . Nie wiem, czy dlatego, że ja się z nim czasami w to bawię ( zgadnijcie kto jest starym niedźwiedziem) , czy dlatego, że w pewnej fazie tej zabawy można bezkarnie pobiegać... W każdym razie .. zaskoczył :)
Potem nie trzeba go było namawiać na integrację z grupą, ponieważ był czas na wybór i wykonanie własnego zadania na ćwiczeniach. Czyli zabawa poprzez edukację ;-) Coś co Matka lubi najbardziej.

Zaczerpnęłam tyle inspiracji , że już nie mogę się doczekać, aby Wam pokazać jak łatwo i co najważniejsze TANIO można zająć Potomka na co najmniej 30 minut. :) O tym w przyszłym tygodniu.

Kolejnym etapem było żarcie i tu też nie trzeba było zmuszać Potomka do współpracy.
Matka była dumna. Dzieci przyniosły jako posiłek owoce i chrupki, a on miał jedynie placki jaglane :) Swoją drogą bardzo dobre. Jednak duma rozparła mnie po brzegi widząc, że nie sięga dzieciom do talerzy po ulubione owoce i inne łakocie. Zapach kurkumy z placków Potomkowych rozszedł się po sali, aż dzieciaki pytały "co tak pięknie pachnie?" :) Matka urosła w dumę po raz drugi. Niestety Potomek nie zechciał poczęstować swoich kolegów śniadaniem .. no coż.. nikt nie jest idealny, jeszcze to dopracujemy . W sumie to nawet siię nie dziwię, bo były pyszne.

Potem było już z górki. Myślę, że mogłabym spokojnie wyjść z sali ( byłam jedyną mamą na sali, reszta czekała w poczekalni).
Zajęcia trwały 1,5 godziny. Można przychodzić dwa razy w tygodniu, ale my będziemy chodzić raz, bo jedne zajęcia pokrywają nam się z logopedą.

Jutro przed nami wielkie wyzwanie. Impreza weselna. Normalnie Matka by skakała pod niebiosa, impreza, alkohol ;-) , rodzina, te sprawy. No ale.. gościem będzie też Potomiasty. Strach się bać, co gwiźnie ze stołu gdy go tylko spuścimy z oka. W każdym razie zabieramy własne żarcie, może damy radę. Trzymajcie kciukasy!!!


niedziela, 25 maja 2014

Matka walczy !

Matka Polka się nie poddaje! Nigdy! ( no prawie :) ). Jest wredną i upartą ( chociaż niektórzy nazywają to ambicją :P ) babą.
Dlatego też taaaa dammmm...... po 2 tygodniach analiz i  poszukiwań, udało się zrobić chleb dla Potomka, bez mąki, drożdży, jajek, proszków do pieczenia i mleka i orzechów  :)
Nie wygląda najgorzej, w smaku też jest ok.

Przed upieczeniem


Po upieczeniu 


We czwartek otrzymaliśmy wreszcie długo wyczekiwane wyniki badań na nietolerancje pokarmowe. Potomek jedzie po bandzie i jak klasyczny facet jest zerojedynkowy, czyli albo wszystko albo nic :) Zatem wyniki wyglądają w ten sposób, że albo czegoś nie toleruje na maksa, albo toleruje w pełni. Nie ma półśrodków. Wg wyników musimy wykluczyć mleko krowie ( co mnie nie zdziwiło), migdały + orzechy nerkowca + orzechy ziemne + orzechy laskowe ( podejrzewałam), cytrusy ( w sumie też mnie nie zdziwiło), i..... bohater tygodnia - białko jajka . Tu przyznam, że oniemiałam :) 



Zatem z naszej cudownej diety NIC musimy też wykluczyć ulubione mleka migdałowe, mąkę migdałową, no i jajka, które dodawałam w dość sporych ilościach do różnych potraw. 

Ale co to dla Matki Wariatki ?! Phi.. też mi wyzwanie :D 

Co więc jada Potomek? Żyje powietrzem? Nieeee... Potomek jada na bogato , sami zobaczcie. Poniżej jego menu z zeszłego tygodnia. Nie jest idealne, a do czwartku z jajkiem i migdałami w roli głównej, ale .... dopiero się uczymy, no i wiedza była niepełna przez pierwszą połowę tygodnia. 

Poniedziałek : 
1. owsianka z płatków owsianych bezglutenowych na mleku kokosowym z cynamonem. (Zeżarł swoją i MOJĄ porcję, a Matka nie dzieli się jedzeniem, więc złość była okrutna :) ). 
2. kopytka bezglutenowe ze szpinakiem ( z kaszy jaglanej) 
3. zupa jarzynowa z indykiem i ryżem 
4. deser z kaszy jaglanej, ( coś jak budyń) na mleku kokosowym 
5. parówki bezglutenowe i bezmleczne ( 100% mięsa z kurczaka, całkiem smaczne, firmy KONSPOL)

Wtorek: 
1. Owsianka z płatków gryczanych, jaglanych, z cynamonem, na mleku ryżowym domowym. 
2. Chleb z blachy ( całkiem niezły btw) z pastą z makreli - w sobotę dowiedziałam się, że przy kandydozie makrela jest zakazana :) 
3. klopsiki z indyka w sosie koperkowym - wszystko bezglutenowo bezmleczne. 
4. kopytka z kaszy jaglanej i szpinaku 
5. zupa krem warzywny z boczkiem i fasolą czerwoną 

Środa: 
1. jajecznica z 2 jaj, z kurkumą, pietruszką, na oleju kokosowym ( no cóż.. to było ostatnie jajko Potomka) 
2. zupa krem warzywna z wtorku 
3. wątróbka drobiowa z cebulą + surówka z ogórka 
4. bg i bm placki naleśnikowe ( z jajcem - czyli wygląda na to, że TO jajko było ostatnie ) :) 
5. gołąbki ryżowo mięsne we włoskiej kapuście z sosem pomidorowym 

Czwartek: 
1. Owsianka z platków owsianych bg na mleku jaglanym 
2. zupa krem z warzyw 
3. gołąbki 
4. napój z zielonej pietruszki + domowe żelki z mleka kokosowego 
5. i znowu gołąbki, bo zrobiłam za dużo. 

Piątek : 
1. owsianka 
2. zupa krem z brokułów z kaszą jaglaną 
3. kotelciki "frykadelki" z ogórkiem 
4. woda - serwowałam coś lepszego, ale nie reflektował :) 
5. kiełbasa wiejska, od baby ( znaczy , że bez glutenu) 

Sobota: 
1. zgadniecie??? :D owsianka 
2. zupa krem z brokułów z chrupkami kukurydzianymi zamiast grzanek 
3. naleśniki gryczane z humusem z fasoli ( wzgardził aż miło, zjadłam sama, a on dostał zupę krem z pomidorów bez śmietany i kurczaka grillowanego - jako że byliśmy "na mieście") 
4. zapchał się i nic nie chciał
5. kiełbasa bg i bm 

Niedziela: 
1. owsianka z płatków ryżowych i otrębów gryczanych na mleku kokosowym 
2. chleb "a'la życia" z humusem z białej fasoli 
przygotowane mam: 
3. krupnik z kaszą jaglaną + indyk z grilla 
4. zrobię kuleczki coś a';a trufle 
5. szukam inspiracji :) za to wiem, że jak pójdzie spać, to my zjemy pizzę , a co ! 

Teraz , gdy już problem z chlebem mamy rozwiązany ( pod warunkiem, że wolno nam pestki z dyni przy kandydozie, a tego nie jestem pewna jeszcze), moim kolejnym celem są lody i jakieś ciasto, które będzie mogło robić za tort urodzinowy. Planuję zamówić tort dla gości, w zasadzie dziadek Potomka zaoferował się to załatwić, więc w tym roku nie będzie postu z tematem przewodnim "Dlaczego k... ja zawsze muszę się wpakować w takie bagno!" :) Chociaż w sumie upiec ciasto bez mleka,glutenu, drożdży, cukru, jajek i orzechów i bez owoców, to chyba też nie taka prosta sprawa ... także .. oczekujcie !! 

Miłej niedzieli ! :) 

P.S. Swoje inspiracje czerpię z wielu blogów wegańskich, wegetariańskich, mam alergików, sama jeszcze nie wymyśliłam żadnej potrawy, wszystko robię z karteluszek :) 


niedziela, 18 maja 2014

Spowiedź Matki

Wciąż zastanawiam się, skąd nas dopadło to dziadostwo. Przyczyn widzę bardzo wiele. Staram się nie doszukiwać problemów zdrowotnych u Potomka, bo to tylko pogarsza mój stan, a wówczas ochota na samozakopanie się w piachu znacząco wzrasta. Ale nie da się uchronić przed takim myśleniem. Zawsze gdzieś tam, z tyłu głowy pojawia się impuls z wykrzyknikiem "A co jeśli to ma związek z jego upośledzonym metabolizmem i jakąś jego wadą?!" Ponoć przerost Candida nie bierze się z niczego. Ponoć zawsze ma związek z problemami związanymi z metabolizmem..... Jak jest u nas ? Jeszcze nie wiadomo.

Najbardziej lajtowa wersja to taka, że candida jest bonusem poszpitalnym. Potomkowi oprócz leków otumaniających, znieczulających i usypiających podawano także Augmentin. Mocny antybiotyk, którego podobno nie powinno się dawać dzieciom mającym "problemy" ze względu na amoksycylinę w jego składzie. "Problemy" można rozumieć wielorako, ale nie będę tego tematu rozwijać. Potomka z racji wzmożonego napięcia mięśniowego, alergii i przedłużającej się żółtaczki, można zakwalifikować do tej grupy. Nikt na to nie zwrócił uwagi, ja tego wcześniej nie wiedziałam. Potomek w ciągu ostatnich 6 miesięcy został dwukrotnie potraktowany tym lekiem. Pierwszy raz w szpitalu, po oparzeniu. Drugi raz w lutym, gdy nie udało się nebulizacją wyleczyć zapalenia krtani. Za pierwszym razem ( w szpitalu) dostawał antybiotyk dożylnie bez probiotyku osłonowego ( nie wpadłam na to, a szpital się nie popisał). Jedni lekarze twierdzą, że powinien , nawet bez względu na to, że antybiotyk podany był dożylnie a nie doustnie. Inni zaś uważają ,  że nie było takiej potrzeby. Ja się na tym nie znam, więc tylko komentuję :) Aczkolwiek gdybym mogła cofnąć czas, to bym mu podała probiotyk w dość sporej dawce, nie zaszkodziłby, a może pomógł. Szpitalne żarcie jeszcze tylko mogło podkręcić całą imprezę grzybom. Nie wolno mi było wnosić swojego jedzenia, a to co oferowano pacjentom, było przesiąknięte cukrem do granic możliwości. Potem zawiniłam ja. Nie zorientowałam się w porę ( nie zauważyłam, nie przejmowalam się.... itd), że Potomek ma ogromny ciąg do wszystkiego co słodkie: biszkopcików, bananów, słodkich owoców, soków, serków homogenizowanych, białego pieczywa, etc. Podawałam więc to wszystko licząc, że ukoję jego ból pooparzeniowy tym , co tak bardzo lubi i kocha - słodkim żarciem. Parę miesięcy takiej diety, plus kolejna antybiotykoterapia ( wspomagana probiotykiem, ale widocznie w zbyt małej ilości), lekceważone alergie ( miał niby wyrosnąć), zbagatelizowanie niektórych objawów spowodowało, że mamy to co mamy. Założenie o tyle prawdopodobne, że o ile mnie pamięć nie myli, problemy z trawieniem zaczęły się właśnie w szpitalu.

Moja teoria, podparta sugestiami dietetyczki, jest taka, że na przerost Candidy u Potomka mają wpływ nieleczone alergie ( organizm jest tak nimi obciążony, metabolizm kuleje, jelita są podniszczone i to wszystko powoduje , że tak mały człowiek i jego wnętrzności nie radzą sobie ze złymi grzybami czy bakteriami ) oraz długotrwałe prowadzenie nieprawidłowej diety w połączeniu z silną antybiotykoterapią. Bakteria chyba była, i została przez przypadek wyleczona antybiotykiem w czasie kuracji zapalenia krtani. Na chwilę bowiem poprawiły się kupy. Ale potem znów wszystko wróciło do dawnego stanu i trwa do tej pory. Obecnie w badaniach bakterie nie wychodzą.

Czasu już nie cofnę, ale gdybym mogła zacząć wszystko jeszcze raz......... zupełnie inaczej bym to poprowadziła. Czas się przyznać, że wcześniej nie zwracałam uwagi na prawidłowe żywienie mojego dziecka. Dopóki dostawał mleko wszystko było w miarę prawidłowo. Ale mam do siebie żal, że tak wcześnie wprowadziłam gluten, mam do siebie żal, że tak wcześnie pozwoliłam Potomkowi poznać słodki smak ( biszkopciki, kaszki sklepowe, a nawet nadmiar owoców). Mam żal do siebie, że podawałam mu tyle soków, że codziennie dostawał końskie dawki glutenowych produktów  ( musli na śniadanie, bułka na drugie śniadanie, makaronik do zupki na obiad, na kolację kaszka... i tak codziennie).   Gdybym mogła zacząć od początku powalczyłabym o karmienie piersią i tylko piersią. A gdybym mogła cofnąć się jeszcze o dwa lata wstecz - sama bym się zbadała i wyleczyła to, co i mnie zżera od środka i to zdecydowanie przed tym, jak zaszłam w ciążę. Sprawdziłabym u siebie Candidę ( teraz mam niewielki wzrost, nadający się do przeleczenia dietą i tylko dietą). Podobno gdy matka ma przerost tego grzyba, zachodzi w ciąże, utrzymuje ją ( candida powoduje poronienia, ja miałam ciążę zagrożoną , którą szczęśliwie udało się utrzymać- jakim sposobem, to już inna inszość, i to też bym inaczej załatwiła :) ), to dziecko z automatu zaraża się tym grzybem i przerost występuję w zasadzie chwilę po urodzeniu, albo zaraz po wprowadzeniu nowych pokarmów, takich jak owoce i fruktoza, ktorą Candida kocha. Bardzo możliwe, że to moja wina, tej jednej rzeczy nie sprawdziłam przed zajściem w ciążę. Nie zbadałam sobie bakterii i grzybów w przewodzie pokarmowym, nie mówiąc już o poważnym potraktowaniu własnych alergii. Nigdy tego nie sprawdzę już, może nie ma co gdybać.... ale jeśli miałabym tę wiedzę , którą mam teraz, nie zbagatelizowałabym żadnego z nieprawidłowych objawów wysyłanych przez moje ciało.

Moja ciąża też nie należała do najlżejszych. Bardzo prawdopodobne , że przez alergię i resztę dziadostwa, które we mnie siedziało. Od 5tc wspomagana była przez wiadro magnezu i duphastonu. Magnez - ok. Ale duphaston, w połączeniu z kolejnym wiadrem luteiny od połowy ciąży, aż do samego jej końca, to już nie jest taka fajna sprawa.  Sprawa jest o tyle trudna, że każda kobieta w takiej sytuacji robi to samo - szuka ratunku dla własnego dziecka, zrobi wszystko by nie stracić ciąży. Nie wiem czy teraz odważyłabym się nie przyjmować leków, ale na pewno przemyślałabym sprawę 500 razy zanim zaczęłabym brać takie końskie dawki leków. Każda,  która brała duphaston czytała pewnie bardzo długą listę skutków ubocznych. Nie wydaje mi się, żeby przyjmowanie tego leku było kompletnie bez znaczenia dla płodu, a potem dziecka. Myślę, że teraz przeczytałabym tę listę z wielką uwagą, a może gdyby mój organizm był zdrowy w ogóle nie musiałabym się wspierać podczas ciąży tym dziadostwem. Nie miałabym pewnie też cukrzycy ciążowej, która również nie była obojętna dla Małego Człowieka dorastającego pod moim sercem.
Tą są teraz tylko moje przemyślenia i niczemu nie służące dywagacje :) Ale wolno mi :) więc piszę, co myślę i funduję sobie katharsis. Może komuś dam do myślenia tym co piszę, i sprawię, że kobiety zaczną inaczej patrzeć na siebie, swoje ciało, organizm, ale też i na dziecko, za które są odpowiedzialne jako matki.

Przy okazji fascynacji i fanatyzmu związanego ze zdrowym żywieniem i leczeniem poprzez żywność naturalnymi sposobami, zwariowałam też na punkcie ... szczepień :) Tak. Chociaż... może po prostu coś zrozumiałam.

I znowuż... gdybym mogła cofnąć czas .... nie zaszczepiłam dziecka w pierwszej dobie. Jaką możemy mieć pewność, że w 12 godzinie życia nasze dziecko jest w pełni zdrowe i nie dolega mu chociażby jakaś alergia, czy coś, czego nie widać gołym okiem, a może mieć wpływ na dalszy rozwój sytuacji? Potomek na przykład miał przedłużającą się żółtaczkę, wzmożone napięcie mięśniowe. Tego nie widać w pierwszej dobie życia. Noworodki przez około 4 pierwsze tygodnie  zmagają się ze wzmożonym napięciem. Potem jednym mija a drugim nie. Potomkowi nie minęło. Mówiono mi, że to przez długotrwałą żółtaczkę ( do 3miesiąca życia). No , ale właśnie... czy w związku z żółtaczką powinien być zaszczepiony czy nie? Moim zdaniem nie. Organizm noworodka jest obciążony przez żółtaczkę, a do tego wszystkiego dostaje mocną dawkę szczepionki, pomyślcie jak taki mały organizm ma sobie z tym poradzić ???

Szczęśliwie się złożyło, dzięki naszej lekarce, że kolejne szczepienie było dopiero po 12 tygodniu życia. To było jedno z najlepszych posunięć jakie mogliśmy wykonać wówczas. Popełniłam jeden błąd jednak. Nalegałam na szczepionki skojarzone. Dziś bym tego już nie podała. Dlaczego? Podobno organizm dziecka ze wzmożonym napięciem zdecydowanie lepiej znosi standardowe szczepionki. Ja bałam się ich jak ognia. Zupełnie niepotrzebnie. Trzeba było wybrać taką o dobrym składzie i jechać z koksem, przy okazji rozkładając je w czasie. Już 1,5 roku temu w poradni , do której uczęszczaliśmy w związku z terapią napięciową zwracano mi uwagę na rodzaj szczepionek i indywidualny kalendarz szczepień dla Potomka. Głupia byłam, bo nie posłuchałam. Bardzo tego żałuję. Do tego zaszczepiłam gościa na Pneumokoki ( 1 dawka) i na rota. A dzieci ze wzmożonym napięciem powinny mieć jedynie podstawowe szczepionki , przynajmniej w pierwszym roku życia. Wszystkie bowiem tego typu gadżety to ogromne obciążenie dla takiego organizmu. To również mówiono mi w poradni - i również nie posłuchałam. Nie muszę pisać , jak bardzo żałuję :(
Gdzieś ktoś nad nami czuwał, a nasza lekarka była bardzo wyrozumiała w tej kwestii i nie napierała, dlatego też Potomek od samego początku miał przesunięty w czasie kalendarz szczepień. Wszystkie szczepienia które dostał ( ostatnie w 13 miesiącu życia) były podane później niż standardowo. Od czerwca poprzedniego roku nie szczepię go wcale. Trochę przez przypadek, trochę z własnej woli. Czekało nas na jesieni szczepienie na odrę, świnkę, różyczkę. Najpierw Potomek przychorował, potem wylądował w szpitalu, a potem , gdy już miałam okazję go zaszczepić, nie było w aptekach szczepionki zamiennika ( chciałam mu podać Priorix zamiast MMR, którego się bałam jak ognia). Szczepionka pojawiła się w styczniu tego roku, ale wstrzymałam się jeszcze ze szczepieniem, mimo wysyłanych "listów gończych" przez przychodnię. Coś mnie tknęło. W lutym Potomek zachorował , więc znów nie było okazji, a w marcu neurologopeda odradziła nam na razie szczepienia ze względu na opóźniony rozwój mowy i być może problemy z zaburzeniami integracji sensorycznej ( które mogą mieć związek z niedoleczonym wzmożonym napięciem mięśniowym).
Nie wiem jak to wytłumaczyć, że posłuchałam swojej intuicji, która mówiła mi "Nie spiesz się matko ze szczepieniami, macie czas.". Zazwyczaj tej intuicji nie słucham :) Nawet nie chcę myśleć co by mogło się stać, gdyby został zaszczepiony przy tak ogromnym przeroście candidy, nawrotem wzmożonego napięcia, przeciążoną wątrobą i alergiami, które go dopadły. Nie wydaje mi się, żeby szczepionki nie pozostawiły żadnego śladu. Organizm , by zwalczyć takie bomby żywych wirusów musi być silny i zdrowy, a Potomkowy  teraz taki nie jest. Udało nam się więc odroczyć szczepienia. Gdy sytuacja się ustabilizuje i będę miała pewność, że organizm mojego dziecka wrócił do normalnego stanu, a pokażą mi to wyniki badań, a nie fusy z kawy, to rozważę ponowne rozpoczęcie kalendarza szczepień, ale chciałabym zamienić szczepionki skojarzone, na te "zwykłe". Myślę, że to odległa sprawa, bo leczenie na pewno potrwa długo, zatem jeszcze nie jestem zorientowana w temacie, ale mam wrażenie, że to nie będzie trudne do przeprowadzenia.
Nie jestem przeciwko szczepieniom, uważam, że te podstawowe są potrzebne, dzięki temu nie mamy do czynienia z epidemiami, można powiedzieć, że nasze dzieci nie są narażone na cieżkie choroby ( chociaż wiem, że tu zdania są podzielone :) ale ja aż tak bardzo w to nie wnikam). Ale moim zdaniem, lekarze powinni trochę mocniej zaangażować się w ten temat, nie szczepić na oślep, jeśli są jakieś problemy dobrać indywidualny kalendarz szczepień , bo to kalendarz powinien być dobrany do małego pacjenta, a nie pacjent do kalendarza. Przecież dzieci są różne, nie są takie same, mają różne problemy zdrowotne, rozwojowe, etc... zatem widełki wiekowe, które sa podane w standardowym kalendarzu szczepień są moim zdaniem o dupę roztłuc. I jakoś specjalnie się nimi nie przejmuję :)

Takie oto przemyślenia "najszły" mnie dnia dzisiejszego.

Miłej niedzieli Kochani !!
Wracam do zbuntowanego Potomiastego, którego dzisiaj coś ciężko ogarnąć.... ehhh....







czwartek, 15 maja 2014

Candida nam nie straszna!!!

Mimo tego, że na początku chciałam zapaść się pod ziemię, wygląda na to, że jednak mam akurat okres wzlotu :) Zrezygnowałam z zakopywania się w piachu na własne życzenie. No i jestem ! :)

Co u nas?
Kandydoza nadal w pełni. Ale walczymy! Potomek jest dzielny jak nikt inny. Przez 7 dni popijał żwawo 3xdziennie po 5 ml nystatyny. Niestety gołym okiem widzę, że nie podziałała, więc postanowiłam skupić się na diecie i naturalnych metodach. Za radą jednej z mam , która również zmagała się z tym syfem, podaję Potomkowi 1 kroplę olejku z oregano. Oregano ma działanie przeciwzapalne, bakteriobójcze i przeciwgrzybicze. Wykluczyliśmy z diety mleko, cukier, drożdże, a teraz nawet gluten i owoce. Podstawą menu Potomka są warzywa i bezglutenowe kasze oraz mięcho i wiecie co.... nawet zjada :) Stałam się do tego fanatyczką zdrowego żywienia i nie wyobrażam sobie teraz jeść inaczej. Ojciec pozostaje dalej przy dawnym sposobie odżywiania, ale zdarza się, że zje coś co przygotuję dla siebie i Potomka i powie : "oo dobre!". Może z czasem się przekona .....

Oprócz tego Potomek dostaje codziennie tran ;-) i łyżeczkę/dwie oleju lnianego na wygojenie jelit, które zostały spustoszone przez grzyba . Ja też stosuję, a co... zdrowe ... nie zaszkodzi :)
Oczywiście suplementujemy też probiotykami, ponieważ trzeba wspomóc organizm w odbudowie nowej flory w jelitach, gdy ta "zła" będzie wybijana.

Na stałe zagościły u nas migdały i kokos. Mam nadzieję, że nie wyjdzie nam uczulenie na orzechy bo wtedy trzeba będzie zapomnieć o pysznych mlekach kokosowych i migdałowych, albo najpyszniejszym - migdałowo kokosowym. Wyników nadal nie mamy. Czekamy ! Myślę, że niebawem dotrą :)

Polecam Wam olej kokosowy! Również jest przeciwgrzybiczy i mega pro zdrowotny. A do tego smaczny ! Zakochałam się w nim i jeszcze chwila a zacznę się nim smarować od góry do dołu :) Póki co, zastosowanie tylko spożywcze, ale słyszałam o cudownych jego właściwościach i chyba je wykorzystam !

Najgorsze dla nas było chyba to, że trzeba również na jakiś czas wykluczyć skrobię, czyli ziemniaki, kukurydzę i pochodne ( nie wspomnę już nawet o owocach, bo z tą tragedią jeszcze się nie pogodziłam :) ). Zatem w połączeniu z koniecznością zaprzestania używania drożdży nagle okazało się, że nie ma dla nas chleba :( Tydzień czasu godziłam się z sytuacją :) Ale znalazłam rozwiązanie ! Pieczemy taki chleb : http://smakoterapia.blogspot.com/2013/01/fantastyczny-chlebek-jaglany.html tyle że bez dodatku skrobi. Nie jest on może pulchnym i pachnącym chlebem , do którego byliśmy przyzwyczajeni, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma... taki też nie jest zły, ważne że jest :)

Codziennie czytam o tym jak układać dietę dla dziecka, które jest pozbawione tylu składników, witamin i minerałów. Ale okazuje się, że to wcale nie jest problem. Wszystko to, co mu zabrałam z odstawieniem mleka, mąk, skrobi, owoców i drożdży dostaje w innych produktach, co ciekawe, dostaje produkty, które są bogatszym źródłem "zabranych" minerałów i witamin niż te, które odstawiliśmy. Człowiek uczy się całe życie, przysięgam :)

Jesteśmy niby pod opieką dietetyczki, ale do tej pory nie udało się ustalić menu, służy nam jedynie poradą. Jadłospis powstanie dopiero po wynikach testów na nietolerancję.

Martwią mnie wyniki prób wątrobowych, które od stycznia się nie zmieniają. Nie ma tragedii, ale widocznie candida i alergie powodują, że ta wątroba nie wyrabia, kolokwialnie pisząc. Lekarze nie uznają tego za problem, natomiast ja .. no cóż.. lekarzem nie jestem, ale jako matka najnormalniej w świecie się martwię. Tym bardziej, że ta jego wątroba od początku była trochę tak jakby nadwyrężona. Po pierwsze przez przedłużającą się żółtaczkę noworodkową ( do 3 miesiąca życia), a po drugie przez wzmożone napięcie mięśniowe, które ponoć też ma na nią wpływ. Już dawno temu lekarka "od napięcia" zwracała mi uwagę, że Potomiasty jest zbyt pomarańczowy i należaloby wykluczyć marchewkę i dynię. Nie przypilnowałam tego wtedy ( jak i wielu innych spraw) , no to mam :/
Po 6 tygodniowej, ścisłej diecie zrobię Potomkowi ponownie badanie i zobaczymy czy coś się poprawiło czy nie. Na razie ma nieznacznie przekroczone AST i obniżone dość mocno GGTP. Reszta w normie.

No i tak sobie żyjemy ! A co u Was? :)

niedziela, 4 maja 2014

Są takie dni.....

Tygodnie mijają, a matka żyje tylko tym bezglutem i bezglutem i jeszcze raz bezglutem,a po godzinach dietą bezmleczną.
Do tego wszystkiego doszła nam dość obfita kandydoza, trzeba wyłączyć drożdże ( przynajmniej na początku) i w dużej mierze jednak zboża, zatem Potomek niedługo będzie pił chyba tylko wodę, a o chlebie na razie może spokojnie zacząć zapominać, tak więc jednak marzenie o domowej piekarni powoli odchodzi w siną dal.

Mam ochotę strzelić sobie w łeb i piszę to bez kokieterii.

Żeby jednak nie myśleć o potraktowaniu się tępą żyletką postanowiłam skupić swoje myśli na tworzeniu jogurtów roślinnych :) I już wiem, że na grzybku tybetańskim i mleku sojowym wychodzi średni ( mnie wyszedł o konsystencji rzadkiej śmietany, co mnie nie zadowala :) ), na grzybku i na mleku kokosowym to już jest w ogóle dramat, a dziś połączyłam kolejne składniki jogurtu roślinnego "CUD", czyli mąkę owsianą bezglutenową z wodą. Ponoć ma wyjść. We will see :) Szczerze wątpię, ale nie poddaję się. Mam w zanadrzu jeszcze jeden przepis, w razie co, na którym będę skupiać myśli. Gorzej, jeśli i one ( jogurty) mnie zawiodą, wówczas rzucę się jak Wanda w dół, tyle że bez Niemca w tle. Ale podejrzewam, że już mi będzie wtedy wszystko jedno czy Niemiec stoi w tle, czy też nie stoi i czy  w ogóle gdzieś się pałęta.

Pocieszające jest to, że Potomek ruszył z mową. Może nie wygłasza elaboratów i nie jedzie jeszcze Inwokacją, ale jak na kogoś, kto nie potrafił zawołać mamy czy taty zrobił gigantyczny krok. Potrafi nas już świadomie wołać, a szczególnie upodobał sobie ojca... to chyba jakaś po prostu kosmiczna więź między mężczyznami, czy tam solidarność plemników. Coraz więcej słów używa świadomie. Naśladuje coraz więcej zwierząt. No i powtarza niektóre wyrazy. Na razie po swojemu, dość zniekształcone, ale ważne, że próbuje.
Wróciliśmy do oglądania bajek, co chyba niezmiernie go ucieszyło. One mimo wszystko też są rozwijające. Np ostatnio ma fazę na Strażaka Sam'a , ale dzięki temu potrafi rozpoznać dźwięk syreny i zaczyna naśladować jej odgłosy. Dziwne, bo mieszkamy niedaleko jednostki straży pożarnej i jakoś przez 23 miesiące ( no właśnie... dzisiaj skonczył 23 miesiące :) ) nie jarzył o co chodzi z syreną, mimo iż słyszymy ją co najmniej 10 razy dziennie. Dlatego uważam, że bajka jest rozwijająca :)

Bilans dwulatka się zbliża wielkiiiiiiimi kroooookami , a ze szczepieniami jesteśmy w lesie. I dalej będziemy, bo nie zamierzam na razie szczepić Potomka. Stałam się fanatyczką :) Wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale w obliczu pewnych zdarzeń niektóre argumenty dość mocno do mnie przemawiają. I po prostu, najnormalniej w świecie się boję. Ścigają nas za MMR i kolejną dawkę Pentaximu. Zaraz nas zaczną ścigać za kolejne .... trudno. Wydaje mi się, że okres przerośniętej Candidy i alergii to nie jest odpowiedni moment na szczepienie, które może obciążyć dodatkowo i tak już mocno nadszarpnięty tymi świństwami organizm. Potomek jest spadkobiercą wzmożonego napięcia mięśniowego, co na dodatek potęguje jego doznania i dlatego zadecydowałam o zmodyfikowaniu kalendarza szczepień. Będziemy szczepić, ale nie teraz. Pozostaje mi tylko jeszcze rozmowa z naszym lekarzem w tej kwestii.

Wielkimi krokami zbliżają się też potomkowe urodziny. Drugie. Od tygodnia zaczęłam interesować się wypiekami, chociaż z pewnością o >takim<, jaki był w zeszłym roku mogę zapomnieć , z racji składników. Pomyślałam... trudno... ważne, że cokolwiek będzie, z czego mógłby Potomiasty zdmuchnąć swe dwie świeczki. I tu znów okazało się, że jakimś dziwnym trafem dobra dusza przychodzi z pomocą. Za sprawą mojego jedynego i niepowtarzalnego teścia udało się nawiązać kontakt z dziewczyną, która piecze torty dla alergików. Torty z serii tych "wypasionych". Zatem będzie bez drożdży , bez glutenu, mleka i cukru. I nie będzie to tort z kartonu :) - mam nadzieję ;-) Jest jeszcze jeden plus....nie będzie >takich< akcji... ;-)