niedziela, 4 maja 2014

Są takie dni.....

Tygodnie mijają, a matka żyje tylko tym bezglutem i bezglutem i jeszcze raz bezglutem,a po godzinach dietą bezmleczną.
Do tego wszystkiego doszła nam dość obfita kandydoza, trzeba wyłączyć drożdże ( przynajmniej na początku) i w dużej mierze jednak zboża, zatem Potomek niedługo będzie pił chyba tylko wodę, a o chlebie na razie może spokojnie zacząć zapominać, tak więc jednak marzenie o domowej piekarni powoli odchodzi w siną dal.

Mam ochotę strzelić sobie w łeb i piszę to bez kokieterii.

Żeby jednak nie myśleć o potraktowaniu się tępą żyletką postanowiłam skupić swoje myśli na tworzeniu jogurtów roślinnych :) I już wiem, że na grzybku tybetańskim i mleku sojowym wychodzi średni ( mnie wyszedł o konsystencji rzadkiej śmietany, co mnie nie zadowala :) ), na grzybku i na mleku kokosowym to już jest w ogóle dramat, a dziś połączyłam kolejne składniki jogurtu roślinnego "CUD", czyli mąkę owsianą bezglutenową z wodą. Ponoć ma wyjść. We will see :) Szczerze wątpię, ale nie poddaję się. Mam w zanadrzu jeszcze jeden przepis, w razie co, na którym będę skupiać myśli. Gorzej, jeśli i one ( jogurty) mnie zawiodą, wówczas rzucę się jak Wanda w dół, tyle że bez Niemca w tle. Ale podejrzewam, że już mi będzie wtedy wszystko jedno czy Niemiec stoi w tle, czy też nie stoi i czy  w ogóle gdzieś się pałęta.

Pocieszające jest to, że Potomek ruszył z mową. Może nie wygłasza elaboratów i nie jedzie jeszcze Inwokacją, ale jak na kogoś, kto nie potrafił zawołać mamy czy taty zrobił gigantyczny krok. Potrafi nas już świadomie wołać, a szczególnie upodobał sobie ojca... to chyba jakaś po prostu kosmiczna więź między mężczyznami, czy tam solidarność plemników. Coraz więcej słów używa świadomie. Naśladuje coraz więcej zwierząt. No i powtarza niektóre wyrazy. Na razie po swojemu, dość zniekształcone, ale ważne, że próbuje.
Wróciliśmy do oglądania bajek, co chyba niezmiernie go ucieszyło. One mimo wszystko też są rozwijające. Np ostatnio ma fazę na Strażaka Sam'a , ale dzięki temu potrafi rozpoznać dźwięk syreny i zaczyna naśladować jej odgłosy. Dziwne, bo mieszkamy niedaleko jednostki straży pożarnej i jakoś przez 23 miesiące ( no właśnie... dzisiaj skonczył 23 miesiące :) ) nie jarzył o co chodzi z syreną, mimo iż słyszymy ją co najmniej 10 razy dziennie. Dlatego uważam, że bajka jest rozwijająca :)

Bilans dwulatka się zbliża wielkiiiiiiimi kroooookami , a ze szczepieniami jesteśmy w lesie. I dalej będziemy, bo nie zamierzam na razie szczepić Potomka. Stałam się fanatyczką :) Wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale w obliczu pewnych zdarzeń niektóre argumenty dość mocno do mnie przemawiają. I po prostu, najnormalniej w świecie się boję. Ścigają nas za MMR i kolejną dawkę Pentaximu. Zaraz nas zaczną ścigać za kolejne .... trudno. Wydaje mi się, że okres przerośniętej Candidy i alergii to nie jest odpowiedni moment na szczepienie, które może obciążyć dodatkowo i tak już mocno nadszarpnięty tymi świństwami organizm. Potomek jest spadkobiercą wzmożonego napięcia mięśniowego, co na dodatek potęguje jego doznania i dlatego zadecydowałam o zmodyfikowaniu kalendarza szczepień. Będziemy szczepić, ale nie teraz. Pozostaje mi tylko jeszcze rozmowa z naszym lekarzem w tej kwestii.

Wielkimi krokami zbliżają się też potomkowe urodziny. Drugie. Od tygodnia zaczęłam interesować się wypiekami, chociaż z pewnością o >takim<, jaki był w zeszłym roku mogę zapomnieć , z racji składników. Pomyślałam... trudno... ważne, że cokolwiek będzie, z czego mógłby Potomiasty zdmuchnąć swe dwie świeczki. I tu znów okazało się, że jakimś dziwnym trafem dobra dusza przychodzi z pomocą. Za sprawą mojego jedynego i niepowtarzalnego teścia udało się nawiązać kontakt z dziewczyną, która piecze torty dla alergików. Torty z serii tych "wypasionych". Zatem będzie bez drożdży , bez glutenu, mleka i cukru. I nie będzie to tort z kartonu :) - mam nadzieję ;-) Jest jeszcze jeden plus....nie będzie >takich< akcji... ;-)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz