niedziela, 28 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

To był ciężki rok. Na prawdę. Mam nadzieję, że już nigdy się te emocje nie powtórzą i że 2015  będzie dużo bardziej obfity w pozytywne wydarzenia. 

Nasze problemy były widoczne już w styczniu w postaci poszpitalnej czkawki. Punkt kulminacyjny to marzec, i myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że grudzień to szczęśliwe zakończenie. 
Wiemy już bowiem, że Potomkowi nic poza faktycznym opóźnieniem w mowie nie dolega. On czuje się świetnie, elegancko reaguje na gluten ;-) , nie ma objawów kandydozy, powoli, bardzo powoli zaczyna też mówić. Nie liczę już słów. Ciężko się doliczyć. Bardzo ładnie ruszył i myślę, że duża zasługa w tym wszystkim naszych pań logopedek i zajęć, które odbywają się 3x w tygodniu. 
Pojawia się coraz więcej zdań dwuwyrazowych, coraz więcej słów, które może nie do końca są wyraźnie wymawiane, ale zawsze znaczą to samo. Komunikacja i rozumienie mowy na prawdę znacznie się polepszyło. W końcu on też dorasta i dojrzewa, więc to chyba naturalna kolej rzeczy. Jego rówieśnicy, co prawda recytują wierszyki ;-) ale i my się doczekamy. 
Z fajnych rzeczy, które akurat traktuję jako efekt uboczny zajęć logopedycznych jest to, że gość czyta :) Ale tak to właśnie ma być, musimy go nauczyć czytać zanim zrobią to w szkole czy przedszkolu. Ponoć minimalizuje to ryzyko dysleksji. Dzieci z ORM, które i tak są mocno dysleksją zagrożone, w dużej mierze nie potrafią przełożyć sobie sposobu klasycznego nauczania czytania w szkole na własne warunki i umiejętności. Objawia się to tym, że mają trudności nie tylko z czytaniem ale i rozumieniem tekstu. Jeśli tak się dzieje, pojawiają się problemy np z pisaniem testów. Mamy taki przypadek w rodzinie, dziewczynka dyslektyczna ustnie odpowie na każde z pytań, natomiast jeśli ma zakreślić odpowiedź w 90% zakreśli ją błędnie.
Potomek uczy się czytać metodą sylabową. Dzięki temu ma nie mieć problemu z czytaniem :) Ale to okaże się dopiero za parę lat. Zobaczymy. Na pewno o tym napiszę :) 

prof. Jagoda Cieszyńska o metodzie sylabowej pisze tak: 
"Pierwszym poważnym błędem, będącym przyczyną późniejszych trudności szkolnych uczniów, jest podawanie dzieciom nazw lister. Rodzice ( czasem, niestety, także nauczyciele) mówią dzieciom: 'to litera em, a to litera ce'. Operowanie nazwami liter wymaga wiedzy metajęzykowej, której dzieci jeszcze nie posiadają i nie jest im ona konieczna na tym etapie nauki. Nazywanie liter przez dzieci podczas czytania powoduje powstawanie 'wyrazów', których dziecko nigdy w rzeczywistości nie słyszało. I tak, kiedy uczennica klasy zerowej czyta 'jotajotkao' trudno , nawet dorosłemu, usłyszeć w tym wyrazie słowo jajko. Drugi błąd to głoskowanie wyrazów powodujące, iż podczas wymowy spółgłosek pojawia się element wokaliczny, np dom- dy o my, dziecko zapisuje 'dyomy', tak powiem słyszy głoskowane wyrazy." 
Nie mam doświadczenia w tym temacie, jedyne czym mogę się sugerować to własne wspomnienia. Nie przypominam sobie zatem, abym jako dziecko miała problem z zapisywaniem głoskowanych wyrazów. ALE ... ja już umiałam czytać zanim poszłam do przedszkola. Nauczyłam się u dziadków, podczas czytania bajek. Wątpię, żeby dziadek uczył mnie czytać metodą krakowska :) czyli sylabami. W każdym razie problemów z czytaniem nigdy nie miałam. Ani ja, ani moje rodzeństwo. Niestety enigmatyczna postać mojego męża powoduje to, że nie dowiem się jak to było u niego :) Na starość czyta całkiem dobrze :) na dodatek rozumie tekst , ale testów z nim nie przeprowadzam :)
Z opowieści specjalistów wywnioskowałam jednak, że dzieci, które zagrożone są dysleksją  po prostu nie bardzo potrafią przełożyć sobie głoskowanie na pisanie i czytanie. Do tego dzieci ze skrzyżowaną lateralizacją ( a ponoć Potomek takową może mieć- okaże się po 6tym roku życia, obecnie ma pewne symptomy) to już w ogóle jest kosmos. Nie ekscytuję się jednak tym, że czyta i składa pisane sylaby w wyrazy. Uważam, że 2,5 latek ma jeszcze czas na czytanie, więc gdyby nie jego problemy pewnie nigdy nie wpadłabym na to, by uczyć go czytać.
Rok 2014 uważam za beznadziejny ! :)
Choć chyba w żadnym innym roku nie 'naumiałam' się tak bardzo jak w tym. W żadnym poprzednim nie zdobyłam takiej wiedzy z dziedziny, która do tej pory była mi kompletnie obca. Myślę sobie "Matko, to ci nie zginie..." co pomaga mi uwierzyć, że jeszcze nie zwariowałam do końca.
Wszystkim Wam życzę udanego 2015! Aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia i plany.
I sobie też tego życzę! I mocno wierzę w to, że tak będzie !
Buziaki ! i do zobaczenia w Nowym Roku !

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz