piątek, 1 listopada 2013

Dobre wieści :)

Prawdopodobnie jutro nasz Maluch opuści już szpitalne mury !! :)
Wczoraj rano ponownie zmieniono opatrunek i okazało się, że wszystko się świetnie goi. Jest takie jedno miejsce, na obojczyku ( tam gdzie w bodziaku były napki przy szyjce), które jest najgorzej poparzone i ma trochę martwiczego naskórka, ale nie ma potrzeby ściągania mechanicznego, nie mówiąc już o przeszczepach. Widać lekarze uznali, że samo się zregeneruje. Jest tego na prawdę niewiele, pole o powierzchni 2x2 cm. Więc w porównaniu do całości , to na prawdę nic. Buzia wygląda już super, nie ma żadnego śladu, to samo z szyjką, jeszcze się goi, ale codziennie wygląda lepiej, myślę, że tu też nie zostaną ślady. Po prostu tam gdzie herbata wylała się na skórę , wszystko pięknie złazi, a tam gdzie poparzyła Borysa tkanina - niestety wygląda to strasznie z mojego punktu widzenia. Chociaż lekarze mówią, że się super goi. Aż strach pomyśleć w takim razie jak wyglądają poważniejsze przypadki :( Powierzchnia oparzeń jest spora, tak jak pisałam wcześniej. W zasadzie wczoraj dopiero, po zdjęciu opatrunku zobaczyłam, że rany biegną po linii body, czyli ma oparzony dekolt , granica "narysowana" przez wrzątek niczym od cyrkla :( ramiona ( rękawki), jęzory na barki i dość mocno pokiereszowana klatka i wielki jęzor na brzuszek. Rana omija środek pępka ( tam body nie przylegało) i kończy się tam gdzie zaczynał się pampers, który ochronił przed oparzeniem niższych części ciała, ponieważ body przylegało bezpośrednio do pieluchy a nie do ciałka , jak wyżej.
Tak jak wspomniałam, wczoraj rano zmieniono Borysowi opatrunek na lżejszy, a wieczorem w ogóle go zdjęto i pozwolono nam się wypluskać w wodzie, oczywiście w jakimś specyfiku genialnym, który ma na celu pielęgnację ran. Potem został wysmarowany balsamem ( chyba peruwiańskim). Gdy pytam pielęgniarkę, co to za balsam odpowiada :"No balsam!" :) Ale dr Google mi podpowiedział, że to pewnie będzie to. Nie miałam okazji rozmawiać jeszcze z lekarką o sposobie pielęgnacji, więc do końca nie znam szczegółów.
Wczoraj lekarka powiedziała mi, że wypis z początkiem przyszłego tygodnia, ale dziś mężowi, dosłownie przed chwilą powiedziano, że żegnamy się już jutro :) Jeśli nie zmienią przez dobę zdania, to niedzielę spędzimy wszyscy razem w domu.
Długa droga leczenia teraz przed nami. Ale to już nie istotne, damy radę ! Najważniejsze, że Potomek wyszedł z tego praktycznie bez szwanku. Mam nadzieję, że ślady,  jeśli zostaną to będą niewielkie.
Jeśli chodzi o opiekę nad moim dzieciakiem w tym szpitalu, na prawdę nie mam nic nikomu do zarzucenia. Ciocie pielęgniarki są super, tak samo jak pani dr Stanek. Pewnie dzięki temu wszystkiemu łatwiej było mi się z nim rozstawać na noc. Od dwóch dni , nie musieliśmy go też przywiązywać po zaśnięciu do łóżeczka, co też wiele nam dało pod względem psychicznym, bo pierwszy taki widok przywiązanego , oparzonego dzieciaka w opatrunku jak w zbroi, podłączonego do dwóch kroplówek i monitora był dla mnie mega , mega, meeeega ciężki i dołujący . Myślałam, że mi serce pęknie. Mnie , twardej sztuce, co to wydaję się być istotą bez serca, jak niektórzy czasem mogli sądzić :)

Zbieram się za ogarnianie chałupy w takim razie, bo musimy zapewnić Potomkowi w miarę sterylne warunki bytowe, a od tygodnia nie grzebnięte przecież wcale.
Ależ się cieszę!!!!!!!  :D :D :D

2 komentarze: