środa, 20 listopada 2013

Matczyne dylematy

Mam pewien dylemat .
Siedzę przed monitorem i przypominam sobie swoje najmłodsze lata, mając na uwadze dzisiejsze zasypianie Potomka. Ale od początku.
Chciałam nauczyć moje dziecko samozasypiania. Wydawało mi się, że jeśli ono zdobędzie tę umiejętność, ja będę się lepiej wysypiać. Skończy się bowiem mizianie i kizianie w środku nocy przez 40 minut co 2 godziny, skończy się wyginanie palców moich rąk, stawanie na nich, gdy Potomek nie ma ochoty spać o 3 nad ranem, skończą się pobudki w oczekiwaniu na podanie ręki mamy czy taty.
To , o czym wówczas myślałam, podyktowane było spojrzeniem na moje potrzeby.
Ale dzisiaj , a dokładniej rzecz ujmując teraz, zastanawiam się , czy wzięłam pod uwagę potrzeby Potomka?
Sięgnęłam pamięcią do swoich dziecięcych lat i, o ile sobie dobrze przypominam, byłam już dużą dziewczynką, gdy rodzice przestali mnie usypiać. Najpierw ta czynność zarezerwowana była dla mamy, a gdy urodził się brat, obowiązek spadł na tatę, gdy pojawiła się siostra, byłam już na tyle duża, że obecność rodzica w łóżku była wręcz niepożądana. Moja pamięć twierdzi, że usypianie było dla mnie bardzo ważne :) pamiętam też, że wędrowałam w nocy do łózka rodziców. No i teraz pytanie klucz : skoro mnie pozwolono cieszyć się bliskością rodziców tak długo, mojemu rodzeństwu, mężowi i większości znajomych, to czy ja, Matka Polka, mam prawo na siłę i dla własnych potrzeb zabierać Potomkowi tą niewątpliwą dla niego przyjemność ( gorzej z rodzicami)? A rozterki biorą się stąd, że od 3 dni łóżeczko stało się wrogiem Potomka. Przestał sam do niego wchodzić i się bawić, gdy po czytaniu bajeczki odkładam go do spania jest płacz i lament. Uspokaja się po kilku sekundach, ale nigdy wcześniej tak nie było, ponieważ wiedział, że usiądę przy łóżeczku i podam rękę, do której mógłby się przytulić. Czy wybrałam odpowiedni moment na takie zmiany ? Wypadek, szpital, stres, frustracja, bunt dwulatka.....i tak dalej. Podjęłam tę decyzję, ponieważ najcięższe dla mnie okazały się noce. Nie miałam siły siedzieć godzinę przy łóżeczku,  gdy Boro budził się cyklicznie co dwie. Kiedyś jedna z osób, będąca dla mnie autorytetem w kwestiach życiowo egzystencjalnych powiedziała mi , że dopóki mnie samej jakoś szczególnie nie przeszkadza to , w jaki sposób Borys usypia, śpi i funkcjonuje, to żeby nie kombinować i nie robić nic na siłę. Że jest czas w życiu matki, kiedy tylko "daje" i nie otrzymuje nic w zamian. I tak jest od zarania dziejów i będzie przez kolejne tysiąclecia. Takie jest życie i już koniec, trzeba zaakceptować. Ale to mija... szybciej niż człowiek myśli. Przyjęłam to za pewnik. Dzisiaj nie opuszcza mnie jedna myśl. Mianowicie taka, że wtedy, po szpitalu chyba zbyt egoistycznie podeszłam do sprawy , myśląc tylko o swoim wyczerpaniu. Zapomniałam o potrzebach mojego synka. Wiem, że wg wszystkich poradników ,tych mądrych i tych nieco mniej mądrych, dziecko powinno zasypiać samo. I tu kluczem jest wyraz "powinno". A kto tak twierdzi? Kto o tym decyduje, co dziecko powinno, a czego nie ? Dlaczego mam kierować się zdaniem obcych ludzi , a nie własnym instynktem,  skoro ja, stara baba , też czuję przyjemność z przytulenia się do innego ciała , gdy zasypiam i skoro jako matka nie do końca jestem pewna, czy dobrze robię pozbawiając moje Pisklę tego, czego on akurat pragnie - bliskości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa na sam koniec jego dnia, podczas zasypiania.. W końcu do cholery, chyba nie będę go usypiać do trzydziestki??
I wszystko byłoby super, gdyby tylko zechciał nie budzić się w nocy :/

 Żeby było jasne, nigdy nie wypłakiwał się w łóżeczku, zawsze stałam w pokoju, czekałam, nie wychodziłam, najdalsze miejsce w które zaszłam to był próg :) , gdy płakał , podchodziłam, głaskałam po główce, mówiłam, że jestem, że poczekam do momentu, aż zaśnie..... ale zaburzyłam jego dotychczasowy sposób zasypiania. Po stresie , który go dotknął, naraziłam na kolejny , związany ze zmianą wielce umiłowanego przyzwyczajenia, które dawało mu zapewne wewnętrzny spokój, ukojenie, poczucie bezpieczeństwa, czort wie co jeszcze. Nie mówi, to nie wiem , mogę się tylko domyślać. Do tego przestawiłam łóżeczko o 90 stopni  i chyba naważyłam sobie piwa.

Szczerze nie wiem co robić.  Brnąć w to dalej, by uniknąć wprowadzania kolejnych zmian, czy właśnie wycofać się z nowego sposobu usypiania i powrócić do dawnych rytuałów. W sumie, samo usypianie nie stanowiło dla nas problemu , najgorsze bywały pobudki nocne. Odkąd zasypia bez dodatkowych bodźców nie budzi się tak często w nocy, ale pojawiła się niechęć do łóżeczka i marudzenie przy układaniu do spania. Zanim zaśnie , choć widzę, że jest mocno śpiący, około 5-6 razy sprawdza, czy na pewno stoję w pokoju, tak jak mu obiecałam. Czuję , że to dla niego jednak jest pewnego rodzaju dyskomfort, a może i nawet brak poczucia bezpieczeństwa? Czy powinnam mu fundować takie "atrakcje"? O kim mam myśleć w pierwszej kolejności w przypadku 18 miesięcznego dziecka? O sobie i zaspokojeniu swoich potrzeb, chociaż w minimalnym zakresie , czy o tym, żeby spełniać tylko i wyłącznie jego potrzeby? Co jest lepsze: wyspana i w miarę wypoczęta matka, czy zasypianie Pisklęcia bez płaczu ? Czy ten płacz kiedyś się skończy ? Co się będzie działo, gdy Boro zostanie przeniesiony do swojego osobnego pokoju? Czy czas "dawania" już się skończył, a przyszła pora na "branie"?
Jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi , że zbyt dużo analizuję :)
A instynkt nawołuje do nawrócenia się :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz