sobota, 2 listopada 2013

Pacjent w domu :)

Jesteśmy już na włościach. Dzisiejszą popołudniową drzemkę Potomek zaliczył we własnym , czystym i sterylnym łóżeczku :)
Dzień był ciężki, nie mogliśmy mu niczym dogodzić, ale to pewnie stres i złe samopoczucie po wypadku, damy radę.
Zalecenia lekarza co do pielęgnacji skóry są dość proste. Mamy kąpać Borysa w Oilatum lub innych natłuszczających emolientach, a następnie natłuszczać skórę odpowiednimi maściami i kremami. Np Linomag, albo Lipobase, czy Alantan. Ciocie pielęgniarki odlały nam także trochę balsamu peruwiańskiego do domu, zatem dziś Potomek zasnął pływając niemalże w balsamie. Tak właśnie wyraziła się pani doktor : "Ma pływać w tłustych kremach" .
Za tydzień, w środę , idziemy do kontroli. Do tego czasu natłuszczamy, natłuszczamy i jeszcze raz natłuszczamy.
Rany goją się faktycznie dobrze. Dziś widać już ogromną różnicę w stosunku do stanu z wczorajszego dnia! Najgorsze są miejsca na obojczyku. Wyglądają na prawdę paskudnie :/ Ale one też z każdym dniem wyglądają lepiej, więc liczę na to, że przezwyciężymy to dziadostwo.
Na wypisie Potomka napisano : "Rozpoznanie : Oparzenie twarzy, szyi, klatki piersiowej, jamy brzusznej, grzbietu oraz ramion 20% TBSA IIa/b". Teraz przypominam sobie, że o I stopniu mówiła mi pielęgniarka, faktycznie lekarz nie wspominał o stopniach. Myślałam, że buzia to był właśnie I st. Niestety nie. W każdym razie, to już nie istotne, ponieważ na twarzy nie ma w zasadzie śladu oparzeń. Skórka jest sucha miejscami, ale trzeba się mocno przyjrzeć. Reszta ciałka posiada znamiona wypadku w mniejszym lub większym stopniu, ale będziemy z tym dzielnie walczyć !
Lekarka dziś zaczęła mi mówić o jakiejś maści, którą polecała jej jedna z mam, ale nie mogła sobie przypomnieć jej nazwy. Zaczęłam szukać w sieci , czego inni używają do pielęgnacji ran po oparzeniach i to co przez przypadek doczytałam utwierdziło mnie w przekonaniu, że nasza rodzina ma więcej szczęścia niż rozumu. Nie wiem jak będzie wyglądała nasza dalsza droga, to dopiero okaże się w przyszłą środę , jeśli rany do tego czasu się zagoją, ale to, jak bardzo wyboista jest droga innych poparzonych dzieci i jakie szkody może uczynić wrzątek lub nawet woda o temp. około 70 stopni ( Borys poparzył się prawdopodobnie herbatą o wyższej temperaturze- ciężko mi ocenić teraz, w każdym razie, stała po zaparzeniu jakieś 3 minuty) przerosło moje wszelkie wyobrażenia, a ciarki na ciele mam do tej pory. Teraz rozumiem zachowanie lekarzy w pierwszych godzinach po wypadku i informacje udzielone przez lekarkę, która wyszła do nas, by oznajmić  nam, jak wygląda sytuacja i co z naszym dzieckiem. Wiem już, że wywody o przeszczepach, to nie było rzucanie słów na wiatr i że zdarza się to na prawdę w dużym procencie przypadków. Dla mnie to wprost niewyobrażalne :(
Do tego wszystkiego, jesteśmy teraz bardzo przewrażliwieni. Ciekawe,  jak długo będzie się nas trzymał stres związany ze strachem o Potomka? Odkąd jest w domu, staram się nie spuszczać go z oka. Gdy jednak dochodziło dzisiaj  do takich chwil ( wiadomo, nie da się przecież mieć oczu dookoła głowy i zdarzają się chwile, kiedy trzeba wzrok od dziecka odwrócić) miałam serce na ramieniu, bo wydawało mi się, że jeśli tylko na chwilę spuszczę go z oka, to coś się stanie.
Borys jest bardzo osłabiony, chwieje się przy poruszaniu, nie trudno o przewrotkę. Normalnie nie miałabym aż tak wielkiego ciśnienia w tym wypadku, ale ten jeden, feralny, dzień zostawił w mojej psychice pewnego rodzaju ubytek. Moje matczyne serce więcej już chyba na chwilę obecną nie zniesie. Wiem, że takie wydanie strachu o dziecko zakrawa o chorobę :) ale nic na to nie poradzę. Panicznie boję się tego, że się wywróci i coś sobie zrobi. Wystarczy że uderzy głową o rant ławy, czy łózka i będziemy mieć zapewnioną powtórkę z rozrywki, a wtedy opiekę społeczną zagwarantują nam na bank :)
Ojciec Potomka po raz pierwszy w swojej historii ojcostwa zamocował dziś ochraniacze na narożniki :) Do tej pory nasze dziecko chowało się bez takich elementów cudownie zdobiących wnętrza. Chyba po prostu mamy dość wrażeń w ostatnich dniach.
Przearanżowałam sobie także ustawienie sprzętów w kuchni, tak aby mojemu dziecku nie przyszło do głowy wejść na stołek i ściągnąć czajnik ( na przykład). Zdaję sobie sprawę, że jego pomysłowość może znacznie wyprzedzać moją chwilową nadopiekuńczość, co powoduje u mnie dodatkową dawkę stresu, ale może to minie (?).
Ciężko jest być matką :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz