sobota, 25 października 2014

Pan Romek i spółka czyli jak podcięliśmy wędzidełko Potomkowi

To lecimy z koksem nadrabiając zaległości :) 

Taka sytuacja:

Siedzi matka z ojcem w poczekalni u laryngologa. Między nimi siedzi 30 miesięczny Potomiasty. Wszyscy przyszli po to, by skonsultować wędzidełko językowe z poleconym panem doktorem. Chociaż , jak mniemam Potomiasty przyszedł po prostu pooglądać książeczkę o Kubusiu Puchatku i raczej nie ma pojęcia, co się będzie działo. 
Matka myśli : trzeba przygotować pacjenta psychicznie do sprawy. 
Opowiada więc Dziecku o tym, że za chwilę pan doktor poprosi go o pokazanie języczka, że wtedy trzeba go ładnie wystawić, tak jak to zazwyczaj robią z mamą przed lustrem. 
Wtedy odzywa się ojciec : "Nie nakręcaj Go! Bo się zablokuje."
Matka myśli: "Nie no jasne, zablokuje się.... sam jesteś zablokowany" i już to miała powiedzieć głośno, gdy nagle z gabinetu nr 3 wypadają zbulwersowani rodzice i płaczące dziecko. Za nimi jakiś pan w kitlu... Czyżby pan doktor? Yyyy o co kaman? Co jest grane? 
Jakieś poruszenie, wszyscy ucichli, oprócz rodziców tego dziecka. Matka z ojcem, jakby na znak sygnał kierują swoje głowy mocno w prawo, a nawet lekko do tyłu , wodząc wzrokiem za biegnącą w krzykach i zdenerwowaniu trójką. Potomek dalej żywo zainteresowany Kubusiem Puchatkiem. 
Państwo w kasie proszą o zwrot kosztów badania, tłumacząc , że pan w kitlu , niejaki pan Romek, nie ma za grosz podejścia do dziecka, badanie zostało nie tylko niepoprawnie wykonane, ono po prostu nie doszło do skutku....Pani w rejestracji uparcie twierdzi, że pan Romek robi to kilka razy dziennie i że ma duże doświadczenie. Państwo Rodzice uważają zgoła inaczej. 

Matka głośno przełyka ślinę. 
.......
Patrzy na ojca....widzi białą z wrażenia plamę, jakiś taki... niewyraźny...jakby nie zażył rutinoskorbinu, czy co....(?)

Pan Tata od biegnącej trójki, jak się potem okazało z Babcią na ogonie, która robiła sztuczny tłum w poczekalni , twierdzi, że panu Romkowi trzęsą się ręce i że nie powinien w ogóle wykonywać badania, a takie rzeczy miła pani rejestratorko , są nie do pomyślenia w prywatnej służbie zdrowia.....pan Tata życzy sobie zwrot pieniędzy już, teraz , natychmiast. 

Matka patrzy w dal, a w jej głowie jak echo odbija się zdanie "panu Romkowi trzęsą się ręce....nie ma podejścia do dzieci......panu Romkowi trzęsą się ręce....Romkowi... ręce... trzęsą się....trzęsą...."

Zawał.
No mam chyba zawał!
Serce się zatrzymało.
Pomocy! 
Resuscytacja krążeniowo-oddechowa....
ktoś!?
coś?!
Oczami wyobraźni widzi zakrwawioną facjatę swojego dziecka, niczym wampira po sutej uczcie. 
Głośno przełyka ślinę..ponownie....
Odzywa się ojciec: "Jak my tu trafiliśmy w ogóle? Kim jest pan doktor? Kto Ci go polecił?"

"Noż..psia mać.... trafiliśmy dzięki GPSowi, a czekamy w kolejce do laryngologa. Teraz się zainteresował....W porę." Jej złość przerywa dalsza część akcji. 

Biegnie pani rejestratorka wołając : "Panie Romku, co to się podziało ? "
Pan Romek, starszy i siwy pan , twierdzi, że dziecko się za bardzo ruszało i nie można było wykonać badania, a tata chyba jest przewrażliwiony. 
Drzwi się zamknęły.

Matka cichaczem rusza na zwiady. 
Kimże jest pan Romek?
Niby czekamy w kolejce do gabinetu nr 2, cała wspomniana akcja działa się w gabinecie nr 3, ale może to gabinet zabiegowy? Może to tam dokonują tej strasznej rzeźni na którą dobrowolnie przyszliśmy oddać nasze dziecko??
Gabinet nr 3 to, jak się okazuje, gabinet okulistyczny. Widnieją dwa nazwiska, ale żadne nie należy do pana Romka. 
Kim do jasnej ciasnej jest więc Rzeźnik Roman?? 
Na zwiady wyruszył też ojciec. 
"Te... to okulista był! " oznajmił z miną, jakby mu gumka od majtek poszła.
... Sherlock ...normalnie Sherlock się znalazł...... 

Drzwi do gabinetu nr 2 otwierają się, wychodzi uśmiechnięta, niezakrwawiona pacjentka... jest dobrze, znaczy, że rzeźni nie było :) Pan dr zaprasza. Wchodzimy. Panuje miła atmosfera. Nawet bardzo miła. Serio, nie wiem czy to po prostu nad wyraz miły lekarz, czy po wrażeniach z poczekalni  każdy, kto nie ma na imię Romek okazuje się najmilszym lekarzem na ziemi. 
Mówimy o co chodzi, że mu tu od pani Izy ( na oczy kobiety nie widziałam, ale przybieram minę pewniaka i udaję, że doskonale wiem o kogo chodzi), no i że nam polecono i w ogóle, że chodzi o wędzidełko, czy mógłby zerknąć i takie tam. 
Pan dr przystępuje do badania, Potomiasty wykonuje wszystkie jego polecenia bez mrugnięcia okiem i teraz nad głową matki pojawia się znak zapytania.....czemu to dziecko nie wykazuje żadnego sprzeciwu , jak to ma w zwyczaju robić na co dzień? Biedak.. pewnie się tak ucieszył, że to nie pan Romek go bada, że z wrażenia aż ..... zaniemówił - to chyba nie byłoby odpowiednie określenie w jego wypadku :P taki żarcik, więc wrrrrrrrrrrróćć! .......... że aż postanowił posłusznie poddać się badaniu. 
Pan doktor pokazał mi na żywym przykładzie mego dziecka, na czym polega owo krótkie wędzidełko i dlaczego bez dwóch zdań należy je podciąć. Obejrzałam pacjenta, przyznałam lekarzowi rację, no i co teraz...? W głowie tylko krążą myśli: "Bożeeeee...żeby tylko nie kazał iśc do trójki... do pana Romka...". 
"Jeśli Państwo chcą , to podetniemy dzisiaj" mówi pan dr. 
"A przepraszam... gdzie ten zabieg będzie się odbywał?" - mistrz wywiadu Ojciec przeprowadza dochodzenie. HA!! ON TEŻ SIĘ BOI PANA ROMKA!
"No tutaj!" odpowiada pan doktor. 
"Tniemy!" chórem odpowiadamy. 
Mojemu mężowi rozwiązuje się język, jak zwykle idealnie dopasowując moment do swojego wywodu.... :) no tak już ma... taki typ..... ( pamiętacie tekst  "Nie chce się ksiądz wysikać?") Mówi lekarzowi, że to całe szczęście, że tutaj, bo czekając w poczekalni , jacyś rodzice wyszli spod trójki z krzykiem, że panu trzęsą się ręce i że to nie do pomyślenia, głośno oznajmiając swoje niezadowolenie wszystkim oczekującym. I my myśleliśmy, że to tam podcinają wędzidełka i generalnie posraliśmy się w tej poczekalni w gacie, a to się okazuje... nie zgadnie pan doktor, że to... okulista był.
Przerywam ten marny wywód pytaniem prośbą. Wpadłam na pomysł, że zbadamy przy okazji słuch. Badanie to zalecono nam u logopedy, jako rutynowe, ze względu na ORM. Miałam cukrzycę w ciąży, brałam wiadro leków, dzieć nie mówi - kazali sprawdzić. 
Pan doktor na to : 
"Mhm...nie ma sprawy... okulista zbada dziecko"
"Znaczy pan Romek?"
Okazało się, że pan Romek bada słuch. 
AHA! 
Grejt! Bombeczka. 
W pytkę, że tak to ujmę. 
Po co się babo odzywałaś.....

Ustaliliśmy, że najpierw zbadamy słuch, a potem podetniemy wędzidełko. 
Pan dr zapukał do pana Romka i poprosił go o wykonanie badania na Potomku. 
Jako, że pan Romek długo nie wychodził z gabinetu okulistycznego, w którym badał słuch, uznaliśmy, że może jednak słuch zbadamy innym razem ( taaaakkk.... to na pewno był ten właśnie powód) i póki Potomek ma dobry humor, zajmiemy się wędzidełkiem. Weszliśmy do gabinetu nr 2 ponownie i powiedzieliśmy o swoich planach. 
Pan doktor posadził męża na fotelu, na mężu posadził Potomka, założył swój kask ze światełkiem, ja asystowałam za plecami lekarza wspierając go myślami. 
Najpierw znieczulenie. Miejscowe. O smaku truskawkowym. Potomkowi posmakowało. Nie dziwię się.... wyposzczone dziecko, jemu wszystko smakuje. Ale dzięki temu pozwolił sobie bez problemu wsadzić wacik do buzi i znieczulić miejsce pod językiem. Szczerze powiedziawszy myślałam, że problemy natury "nie ogarnę kuwety" zaczną się właśnie na tym etapie. Ale nie! Wszystko jak na razie przebiega zgodnie z planem. 
Jakie szczęście, że to nie pan Romek tnie wędzidła......- myśli matka :) 
Ale w tym momencie przypomniała sobie  wybrane opowieści o podcinaniu tegoż elementu jamy ustnej:

"Będą musieli pewnie przytrzymać dziecko, jedna osoba za głowę, druga za ręce, a trzecia musi odchylać język, tak żeby lekarz dobrze widział, co tnie."

albo tekst pani z rejestracji kliniki stomatologicznej, w której próbowałam jakiś czas temu zarejestrować Potomka do chirurga na tenże zabieg:

"Proszę pani, ten zabieg musi odbyć się w znieczuleniu ogólnym, tj 15 minutowa narkoza , opłata 500 zł. Jeśli życzy sobie pani w znieczuleniu miejscowym zapraszamy po 5 roku życia. No chyba, że zagwarantuje nam pani, że dziecko nie drgnie podczas zabiegu. W przeciwnym wypadku chirurg może nie trafić w wędzidełko i wyciąć nie to co trzeba uszkadzając np dziąsło lub policzek"

(Nasza pani logopeda, gdy usłyszała "po 5 roku życia" oznajmiła, że jeśli się na to zdecydujemy i tak późno wytniemy wędzidełko, to będziemy się bujać z wadą wymowy do 14 roku życia po gabinetach logopedycznych. Dlatego zachęcona opinią jednej z koleżanek odnośnie skuteczności tego zabiegu oraz otrzymawszy kontakt do pana doktora od naszej logopedki, która to otrzymała go od swojej koleżanki po fachu - pani Izy, wybraliśmy się na rzeź :) )

Ale wracając:

Matka nie pamiętała już o tym, że kilkoro znajomych miało nieco inne wspomnienia. Najbardziej w głowie utkwiło jej właśnie to. Zaczęła się więc zastanawiać, za co za chwilę będzie musiała trzymać? Co wybrać? Głowę czy ręce? Cholera, ciężki wybór.....
I podczas tych rozmyślań nawet się nie zorientowała,  kiedy było już po .....
.....
Potomek też. 
O ojcu nie mówiąc, bo od początku był na straconej pozycji.
Nikt nawet nie jęknął, krew nie bryzgała litrami... dziwne... zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam.
:)
Wyjęcie nożyczek, odsunięcie patyczkiem języka i podcięcie kawałka Potomkowego ciała trwało 3 sekundy. NA PRAWDĘ! I to bez trzymania i krępowania! Bez krwi! Bez łez! Bez krzyku ! Uwierzycie? :D 

Mokre od potu ubranie, unosząca się woń spoconych ciał, kilka godzin stresu, kilka miesięcy wahania się, co do słuszności zabiegu....200zł, parę sekund, i po krzyku !!!!!!!
I wszyscy szczęśliwi! 

Stwierdziliśmy , że idziemy za ciosem i zbadamy słuch w gabinecie u pana Romka :)

Badanie wypadło pozytywnie. Kolejny sukces. 
Potomek nie płakał, nie kręcił się, pozwolił się zbadać, pan Romek okazał się być przyjemnym starszym panem, aczkolwiek chyba faktycznie lekko zestresowanym sytuacją i faktycznie z trzęsącymi się dłońmi, ale akurat w tym badaniu kompletnie nam to nie przeszkadzało. 

Jesteśmy szczęśliwi okrutnie ! 
I filozof ojciec, i panikara matka, i niczego nieświadomy Potomek. 

W nagrodę Potomek został obdarowany domowymi lodami (oczywiście lodami NIC, czyli bez cukru, mleka , jajek ), zachomikowanymi w zamrażalniku,  które w tym wypadku były świetnym placebo, łagodzącym objawy delikatnie przez Potomka odczuwalnego dyskomfortu. Tak sądzę ja .. matka... bo przecież pacjent nie powie, co czuje. Ruszał do samego wieczora językiem w buzi na prawo i lewo, do góry i w dół, jakby chciał sobie wygrzebać kawałek żarcia z zębów. Ale nie płakał. Nie pokazywał, że boli. W każdym razie swoim zachowaniem zasłużył na nagrodę i medal dzielnego pacjenta! 

Nie wiem, czy zawsze, u każdego laryngologa, tak to wygląda ,  ale jeśli ktoś chciałby dostać namiar na "naszego", już sprawdzonego, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni, śmiało piszcie. Podam namiary :) 
Gdyby ktoś chciał skorzystać z usług pana Romka, to również służę :) :) 

No to teraz czekam już tylko na rozwiązanie języka u mego Syna. Jeśli jutro powie "Gibraltar", to się nie zdziwię. Wcale, a wcale ! 

Miłego weekendu !!! 



7 komentarzy:

  1. Moj nie mowi r. I zastanawiav mjie zaczelas. Ogolnie malo mowi. U was czym to sie objawialo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w jakim jest wieku ? do 3 roku życia ( CHYBA) dzieci nie muszą wymawiać poprawnie r, ale nie jestem pewna. Ja zaobserwowałam mały zasób słów w 20 mż. Poszłam do logopedy głównie dlatego, że ojciec Potomka zaczął mówić po 3 roku życia i obecnie jest spadkobiercą dysleksji , dysgrafii, dyskalkulii i innych dys, a w jego rodzinie u dzieci występują te dysfunkcje. Poza tym po oparzeniu i w najsilniejszym etapie kandydozy Potomek po prostu przestał się rozwijać pod kątem mowy, a miałam też wrażenie, że odrobine się cofnał. Do czasu oparzenia nie mówił za wiele, ale po tym fakcie przestał naśladować np zwierzęta. Do tej pory kilku nie naśladuje, a robił to w wieku 17 miesięcy.

      Usuń
  2. moj ma akurat takie cofki z mowa. Mowi w miare lafnie i potem znowu gega po swojemu. Doprowadza to do frustracji. Mowil normalnie tata na meza a teraz znowu mama na niwgo mowi. Zanim go zobaczy yo musze mowic po 10x gdzie jest tata albo wolaj tate. I wola. Jak zobaczy yo mowi tata ale tak yo cisnie mama. To jeden z wielu przykladow. Dlatego sie zastanawiam co z tym zrobic. Czesto przywala glowa w stol. Teraz niby zadziej niz rok temu ale i tak upominam tluke prosze tlumacze. Jest mi ciezko i glupio jak slysze inne dzieci. Czuje sie jakbym z nim wogole nie rozmawiała ani nie cwiczyla. Juz nie wspomne o tym aby sam z siebie mowil wiecej niz 2wyrazy.

    OdpowiedzUsuń
  3. W lisyopadxie bedzie mial 3,5 roku. Dlatego glupieje.a boje sie ze logopeda mi powie ze jak pojdzie do przedszkola to sie otworzy i zacznie mowic. To nie jest rozwiazanie dla mnie. na placu zabaw dzieci malpuja od niego. Mowia nie wyraznie lub powtarzaja za nim.
    Tak moge sie pochwalic ze przywodca mi rosnie. Ale aspekt mowy mnue dobija a motoryke ma dobra porownujac do dzieci w jego wieku bo na drabinkach sam pocina a dzievi w tym wieku rodzice podtrzymuja i pilnuja z tego co widzialam a jego nie trzeba. Dlatego glupieje z mowa jego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem specjalistą więc nie chce jakoś konkretnie doradzać, dzieci bowiem rozwijają sie różnie. Ale o jedno się nie martw - logopeda nigdy nie zbagatelizuje sprawy :) Oni "czepiają się" nawet niemowląt :) My poszliśmy gdy Borys miał 20 miesięcy i uznano, że za późno przyszliśmy i powinien być prowadzony równocześnie z terapią napięcia mięśniowego, czyli..... od 1 miesiąca życia :) Chyba bym zwariowała :) Nie mniej jednak po ostatnich doświadczeniach , gdybym miala kolejne dziecko, jeszcze w 1 miesiącu życia udam się do LARYNGOLOGA sprawdzić wędzidełko :)
      Borys też ruchowo rozwija się świetnie, duża motoryka jest ok, ale mała motoryka trochę leży. ( użycie palców i dłoni) .

      Usuń
  4. W styczniu do lekarza idziemy z malym. To zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń