piątek, 12 września 2014

A niech to gęś kopnie !

Jesteśmy już po wczasach, weselu i pierwszej w życiu (zarówno moim jak i Potomka) przejażdżce  karetką.... 

Od czego zacząć ??? :) 
Może od początku......

Wakacje

Było całkiem sympatycznie, dzięki temu wypadowi nauczyłam się pakować alergika i radzić sobie z jego wyżywieniem w przypadku, gdy nie do końca mam możliwość gotowania. 
Jestem nieco rozczarowana obietnicami hotelu w stosunku do gotowania specjalnie dla naszego Potomka, bowiem nie wywiązali się z tego nawet w najmniejszym stopniu, pomimo uprzednio wydanych instrukcji , o które sami przecież zabiegali :) Jestem zła, ponieważ był to jedyny warunek jaki mieli spełnić i jedyny , o który pytałam bezpośrednio przed zakupem oferty. Gdyby wówczas przyznali, że nie mają zielonego pojęcia o przygotowywaniu posiłków dla osób na specjalnej diecie, a nie zapewniali mnie, że ich szef kuchni ze wszystkim sobie poradzi, rozważyłabym podwójnie wypad za miasto bez moich sprzętów i możliwości samodzielnego gotowania. Ale nic to! Daliśmy radę! Umówmy się, że "trochę" przygotowałam się na taką ewentualność. Zabrałam ze sobą dwie siaty żarcia i jakoś daliśmy radę :) Zabrałam gotowe mleka roślinne, grzałkę ( podgrzewacz został wywieziony do babci, a szkoda), bezglutenowe płatki do owsianki i trochę owoców suszonych, dzięki temu udało się zrobić gościowi nawet owsiankę, tak by nie zazdrościł innym dzieciom w restauracji. Zabrałam cienkie ryżowe wafle i konfiturę bez cukru, dzięki czemu mieliśmy alternatywę dla zwykłych kanapek. Zaopatrzyłam się w odpowiednie soki, na wypadek gdyby dzieć pozazdrościł kolegom pijącym te "normalne". Przed wyjazdem martwiłam się o kolacje, ponieważ hotel ich nie serwował. Ale na chwilę przed wyjazdem wpadłam na to, żeby zakupić bezglutenowo bezmleczną kaszkę Holle, która jest też bezcukrowa i o dość przyzwoitym składzie, łączyłam ją z mlekiem roślinnym z kartonu, podgrzanym grzałką. Obiady były również wyzwaniem, bo większość potraw z bufetu nie nadawała się do podania Potomiastemu. Więc tu trochę grzeszyliśmy. Już trudno. Wakacje to wakacje :) 

Wesele 

Parę dni po powrocie z wakacji mieliśmy  niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w rodzinnej imprezie, która miała na celu ożenek Ojca Chrzestnego Potomka. Impreza była mega udana, nawet z czołgającym się pod stołem trzeźwym Potomkiem. Spał przyzwoicie nadzorowany przez elektroniczną nianię. Nie narzekam :) ale to chyba jego ostatnia impreza weselna , przynajmniej przez najbliższe parę lat. Tancerz z niego wyśmienity, dusza towarzystwa, ale matka też by się chciała wyluzować. Gdyby nie ogromna pomoc rodziny z pewnością odczucia byłyby inne :) 
Z klasycznych przypadków weselnych , oczywiście buty mnie obtarły na amen, już o 20 biegałam w zielonych baletkach, które spakowałam przypadkiem do torby, z nadzieją, że raczej nie będę ich musiała zakładać do pudrowo różowej sukienki. Lakier z paznokci zszedł jeszcze zanim wyszłam z domu. A około 21 poczułam, że coś plącze mi się między nogami i o dziwo nie był to Potomek, tylko... nić! Skąd ta nić??? Od nitki do kłębka.... doszłam do ... cześci, której nawet nie potrafię nazwać, ale generalnie doszlam do tego, że pruje mi się kiecka :) Szczęśliwie dla mnie,  nie popruła się do końca, baletki zaś miały zakryte palce, wiec brak lakieru został zakamuflowany, kolor butów jakoś zginął w tłumie,  zatem sytuację uznałam za opanowaną. Bawiłam się świetnie do samego końca, a nawet jeden dzień dłużej ! 

Karetka 

Gratisem poweselnym okazał się katar, który pojawił się po poniedziałkowej drzemce w ciągu dnia. Widząc co się święci, po powrocie do domu , wieczorem bezpośrednio przed snem , zafundowaliśmy gościowi nebulizację solą fizjologiczną. Nic innego nie miałam w apteczce.
Niestety juz po 30 minutach od zaśnięcia  nastąpiła pierwsza szczekająca pobudka. Nogi się pode mną ugięły, bowiem kaszel wydawał się niepokojąco znajomy. Zrobiliśmy więc kolejną nebulizację. Po godzinie okazało się, że beskuteczną. Doszło zdenerwowanie Potomka, płacz i efekt duszącego kaszlu mieliśmy gwarantowany. Po trzecim z kolei ataku duszności doszłam do wniosku, że sobie sami nie poradzimy, więc zadzwoniłam na 112 i zapytałam, czy kwalifikujemy się z taką przypadłością do wezwania karetki, czy może lepiej pojechać samemu na SOR. Uprzejmy pan dyspozytor poinstruował mnie co mam zrobić, żeby złagodzić kaszel ( znałam te sposoby, ale nie działały niestety) i potwierdził wysłanie karetki. Przyjechała dość szybko, bo po 15 minutach. Potomek dostał zastrzyk sterydowy w tyłek i ratownik zadecydował o zabraniu go do szpitala. Wsiadłam z gościem do karetki i "pożnęliśmy" jak mawiają starzy górale świętokrzyscy :) 
Po przyjeździe do szpitala bardzo szybko zostaliśmy przyjęci przez pediatrę z oddziału dziecięcego. Pani doktor była bardzo miła, mimo późnej pory  i dziecka, które nagle zaczęło wyglądać jak okaz zdrowia :) Zbadała Potomka i stwierdziła, że mamy do czynienia z zespołem krupu. Uznała jednak, że nie ma potrzeby pozostawać w szpitalu, ponieważ zastrzyk, który dostał Potomek jeszcze w domu miał go zabezpieczyć na około 24 godziny, zatem duszności nie powinny się już powtórzyć, przynajmniej do rana. Poza tym podobno mieli sporo dzieci z różnymi wirusowymi infekcjami i pani dr obawiała się , że Potomek "złapie" coś więcej. Nie wiem czy jest jeszcze coś, czego on nie ma i mógłby nabyć .....tak szczerze  :) w każdym razie przykro nam nie było. 
Wróciliśmy z zaleceniem kontroli w środę w POZ i Pulmicortem. 
W środę zaś, okazało się, że infekcja zeszła z krtani niżej i słychać jakieś niewielkie szmery w płucach :/ Zalecenie : antybiotyk. 
Matko święta i córko, święty Barnabo i cała reszto ferajny!!! 
Nie teraz! Nie w momencie, kiedy po wakacjach i frywolnej imprezie Potomek rozstroił się z dietą i lekko zboczył z toru przez mój brak konsekwencji. Nie teraz, kiedy na pierwszy rzut oka wydaje się, że grzyb niestety wrócił.
 Co robić? Jak żyć ? 
Padła alternatywa ...
BAŃKI! 
Jasny gwint... skąd ja u licha wezmę bańki ?! Bańki jak bańki... kawałek szkiełka, ale kto je ma niby postawić ?? 
Wizja baniek z lat dziecięcych do dziś jest dla mnie lekkim koszmarem. Zawsze bałam się, że ktoś kto je stawia puści mnie z dymem. Do tej pory pamiętam zapach palącego się denaturatu i widok tych bordowych placków na plecach :) 
Wsiadłam do auta uprzednio zapakowując Potomka do środka i zmierzam w kierunku domu myśląc o bańkach. Tok myślenia : denaturat kupię chyba w osiedlowym sklepie... watę mam....brakuje mi tylko samych baniek i umiejętności posługiwania się nimi. 
Dzwonię do koleżanki, pytam, czy jej dzieci miały stawiane kiedyś bańki. No miały ! Grejt! Widzę światło w tunelu. 
Jak się okazało , zabieg ten wykonywały u nich pielęgniarki z przychodni. U mnie niestety nie było takiej możliwości. 
Jadę więc dalej, zastanawiając się , do kogo jeszcze zadzwonić. 
Szukam w myślach jakiejś starszej ciotki, mieszkającej w pobliżu, która wsparłaby mnie w tym problemie. Przychodzi mi jedna na myśl. Dzwonie do mej matki i opowiadam, ale potem orientuje się, że ciotka już lekko starszawa, może trochę niedowidzi, chyba trzęsą jej się dłonie....cholera jasna... nie oddam w jej ręce ognia i nie podstawię małych plecków nadpobudliwego Potomka..... 
Co robić? Jak żyć ? 
Matka ma wpada na pomysł jeszcze innej ciotki. 
Ale tej to Potomek na oczy nie widział. 
Wizualizuję więc.... 
Stara ciotka z siwym pierzem na głowie, ogień, szklane kulki.... mój Boże.. Potomek chyba padnie na zawał jak to ogarnie oczami. 
Co robić ? Jak żyć ????
Myśl kobieto ! 
Ciemność , widzę ciemność... ciemność widzę ! 

Czasem zastanawiam się jak to jest, że żyję w wielkim mieście, a czuję się tak, jakbym prowadziła życie pustelnika. 

WIEDZIELIŚCIE, ŻE SĄ SZKLANE BAŃKI  BEZOGNIOWE?????!!!!!!! 
 :) 
Bo ja już wiem :D 

Będąc  pod samym garażem przypomniałam sobie, że mam sąsiadkę, która  zafascynowana jest homeopatią i , nazwijmy to - niekonwencjonalnymi sposobami leczenia. 
Noż normalnie przez moją pustą ( pustelnianą :) ) łepetynę przeszła błyskawica, wszystkie czincza złącza uległy połączeniu, pusty wzrok ( jak mawia mój mąż) przestał istnieć. Pojawiła się odrobina inteligencji!

Dzwonię !
-Cześć Aniu! Wiesz.. hmm.. pamiętasz.. kiedyś rozmawiałyśmy na temat... ok, zapytam wprost.. Masz może bańki ?? 

Uratowani !!! Uwaga grupa ! Kierunek wschód ! Tam musi być jakaś cywilizacja! 

W ciągu następnych paru minut bańki stały już u nas na stole, a Potomek był szykowany do szarlatańskiego rytuału. 
Drogą losowania bańkowym stawiaczem został obrany Ojciec Potomka. Przed "zabiegiem" należało wykonać szybki telefon do przyjaciela, tj. do naszej pani doktor, aby dopytać gdzie dokładnie stawia się te cudowne szkiełka. Poinstruowana, bogata w wiedzę teoretyczną, przekazałam chłopowi co i gdzie ma zrobić i przystąpiliśmy do dzieła. 
Poszło sprawnie, Potomek nawet jakoś specjalnie nie protestował. Bańki postawiono po raz pierwszy. 10 sekund .....
Spadły :) 
Jak się okazało to wcale nie jest taka prosta sprawa, żeby przekonać z reguły pobudzonego Potomka do bezruchu przez jedyne 5 minut. Ba ... spróbujmy  ujarzmić go chociaż na minutę! 
Za 4tym razem udało nam się wytłumaczyć gościowi, że ma leżeć NIERUCHOMO. Nie ruszać rączkami, nie odwracać się na plecki, boczek, nogami lepiej niech też nie rusza. Jeśli musi, to niech rusza oczami :) 
 Zapomniałam tylko wspomnieć o nieruszaniu żuchwą....
60 sekund....
Spadły :) 
Musieliśmy robić coś nie tak, bo facet ruszał tylko dolną szczęką, otwierając ją i zamykając w ramach zabawy, leżąc na brzuchu, a bańki odpadały, nie chcąc się porządnie zassać. Też mi zabawa swoją drogą :) 

Za którymś, już nawet nie pamiętam którym , razem udało się wytrzymać z bańkami około 3 minuty i stwierdzilismy że to będzie tyle, ile uda nam się tego dnia dokonać. Na więcej nas nie stać. Ani fizycznie, ani psychicznie. 

Zdjęliśmy resztki sprzętu z pleców, ślady ma do tej pory, więc chyba zabieg udany. 
Noc była zdecydowanie bardziej spokojna, nie zakaszlał ani raz, a dziś zaczął się odflegmiać, za przeproszeniem, zatem liczę na to, że kryzys zażegnany ! 
Dodatkowo zastosowałam szybką kurację domowymi sposobami, zwiększyłam ilość ziół, zrobiłam syrop z cebuli, menu Potomka opierało się podczas infekcji głównie na bezglucie, cebuli, czosnku, kaszy jaglanej, oleju kokosowym, oregano, kurkumie, imbirze, tranie :) 
Ja również się temu podporządkowałam, bowiem klasycznie, jak za każdym razem , najpierw choruje Potomek, potem Stary - lub przy pełni szczęścia chorują równocześnie (o chorobie starego poczytacie TUTAJ ) , a na samym końcu , wyczerpana bezwładem moich kochanych mężczyzn, z wrytym  ze zmęczenia w ziemie nosem ,  po kilkudniowej zabawie w pielęgniarkę , opiekunkę, znachorkę i lekarkę - choruję JA! Tylko, że nade mną nikt już się nie lituję i sama muszę o siebie zadbać, jednocześnie nadal sprawując baczną opiekę nad moimi zdrowymi już KOCHANYMI mężczyznami . Ratuję się więc jak mogę, dmucham na zimne, i działam z prędkością światła, by to wielkie szczęście przejęcia prątków po rodzinie mnie nie dosięgło zbyt obficie. 


Sądna godzina jutro po 17tej ! 
Niech moc ( i noc) będzie z nami  ( i Wami) ! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz