poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zajęcia umuzykalniające

Sobotni poranek postanowiła matka urozmaicić o nowe doznania. Nie swoje. Potomka.
Spontanicznie ubrała Pisklę i udała się pod Wawel w celach edukacyjnych.
Nie.. nie chodziło o wycieczkę krajoznawczą, ani o pokazywanie dużegggooo smooooka. Chodziło o wizytę w Czułym Barbarzyńcy. Wiem, brzmi groźnie, ale teraz tak sobie myślę, że te dwa wyrazy idealnie odzwierciedlają Potomkową duszę :)
Ale do rzeczy.
Matka nie poszła tam ot tak, ani po to, żeby sprawdzić, czy Potomek identyfikuje się z nazwą i czy odnajdzie wewnętrzny spokój wśród swoich. Poszła tam, by umuzykalnić swe dziecię. Zajęcia prowadzone są przez Centrum Inicjatyw Artystycznych i Edukacyjnych "Słoń Dumbadi" i mają na celu zapoznać dzieciaki ze światem muzyki i dźwięków przez zabawę, rozwijać słuch muzyczny ( matce słoń <może nawet Dumbadi> nadepnął na ucho, więc liczy, że dziecko odziedziczy ten zmysł po kimś innym), wrażliwość ( tego  Potomkowi najbardziej brakuje, bo po matce nie ma co dziedziczyć w tej kwestii) oraz poczucie rytmu ( matka to ma ! juhuu! gorzej z ojcem :P ). "wszystkiemu towarzyszy ruch, który wyzwala energię i emocje dziecka". No i to by się zgadzało. Jeden Jaś jak zaczął ryczeć, tak ciągnął sopran przez 60 minut. Biedak. Za to Potomek swą energię skierował na ... dwa schodki, prowadzące na podest. Wchodził i schodził, wchodził i schodził, wchodził i schodził.. Jezuuu.. po co komu Chodakowska? Wystarczy Potomek.

Zajęcia dość fajne. Polegają na wzbudzeniu zainteresowania u dzieci dźwiękami, śpiewem, instrumentami muzycznymi ( na Naszego działało tylko walenie w bębenek). Takie trochę hmm.. śmieszne sytuacyjnie :) Ale daliśmy radę. Bo na przykład fajnie widzieć łysiejącego pana w czarnym odzieniu, chodzącego w kółko okrakiem niczym kowboj po zejściu z konia po długiej podróży, plumkającego i wydającego z siebie dźwięki "pa bam! pa bam bam bam !! " :D A wszystko po to, by ujrzeć uśmiech na buzi swojej 13 miesięcznej córeczki, również w czarnym odzieniu . Za to matka ( tej córki) w odróżnieniu od całej rodziny weszła.. cała na biało.
Nie mamy fot, bo nie było z nami wsparcia , a matka musiała ogarniać sytuację, mieć podzielną uwagę pomiędzy pląsami, plumkaniem i bieganiem po schodach. 
Matka się trochę na początku krępowała. Co się dziwić. Ani głosu, ani aparycji, ze śmiałością też różnie bywa. Potomek dziki, wiecznie rozentuzjazmowany, nadpobudliwy, a tu trzeba robić "pa bam plum" i do tego panować nad jakością wydawanych dźwięków, bo przecież wszyscy słuchają z uwagą, a tu .. no cóż.. Pan Bóg poskąpił tu i ówdzie :)
Koniec końców, udało się, przebrnęliśmy przez cały okres zajęć, a najfajniejszą atrakcją dla Potomka było huśtanie w rytm pabampów i tratatamtów w hamaku z kocyka. Jedne dzieci wypadały , inne rozdzierały japki ze strachu, a nasz Diobeł po prostu zakochał się w husianiu. Co dziwne nie było akurat, bo obok huśtawki spokojnie przejść się nie da na spacerze.
Ryczał jak skończyły się zajęcia i trzeba było opuścić hamaczek. Zbulwersowany przynosił kocyk z powrotem, kładł na ziemi, siadał na nim i wydawał z siebie dźwięki. Niestety nie takie, jakich nas uczono na tych zajęciach, jedynie standardowe "eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!". Jeden miły pan zlitował się nad matką i pomógł w opresji - złapał za drugi koniec i z matką pohuśtał.
Za tydzień ponoć jakiś koncert mikołajkowy , może się wybierzemy, fajnie tak w sprzyjających okolicznościach przyrody ( duuuuużo dzieci, nikt się nie bulwersuje) napić się kawy w Czułym Barbarzyńcy, powiedziałabym, że nawet spokojnie, mimo , że w samotności ( jako , że bez wsparcia). Bo Potomek zajmuje się w tym czasie innymi rozbójnikami i jest luzik i względny relaksik :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz