sobota, 5 listopada 2016

Przerost trzeciego migdała u Potomka

Ponad rok temu, bo w czerwcu 2015 , po szczepieniu na  odrę, świnkę i różyczkę zaczęła się u nas lawina chorób. Potomek dosłownie wpadał z jednej infekcji w drugą, z zaledwie kilkudniową przerwą między nimi. Szczepionka ( co ponoć częste) tak obniżyła mu odporność , że całe wakacje przechorował nam dość konkretnie i nie były to zwykłe przeziębienia. Parę dni po ostatniej letniej chorobie poszedł do przedszkola , był to dla niego pierwszy rok uczęszczania. Od tego momentu w zasadzie katar nie znikał. Miał tylko różne oblicza :) Raz gęsty, raz wodnisty, raz "niewiadomojaki". Zazwyczaj był  bardzo gęsty i "trudnowyciągalny". Ciężko było rozpuścić wydzielinę, wyczyścić porządnie nos. Potomek przyjmował najrożniejsze specyfiki naturalne, farmakologię, sterydy, syropy, homeopatię.. nic. Przerobiliśmy Nasonex i Fixonase, Mucofluid - nic z tych specyfików nie odetkało nosa na tyle by był drożny. Leki stosowane były miesiącami, codziennie. Do tego laryngolog przepisywał robione proszki w opłatku z pseudoefedryną. Po nich Potomek miał tyle "energii", której niestety nie dało się spożytkować w jesienne i mokre wieczory, więc pozostawało tylko przyglądanie się jak demoluje mieszkanie i niemalże łazi po ścianach. Te proszki zdecydowanie nie pomogły na tyle, by można było przymknąć oko na ich skutki uboczne ( takie jak przyspieszona akcja serca, czy okropna nadpobudliwość). Do tego non stop, kilka razy w miesiącu inhalowany był zestawem Berodual + Pulmicort. Te inhalacje bardzo pomagały Potomkowi na infekcje zwiazane z oskrzelami, gdyż następstwem gęstego kataru i niedostatecznie oczyszczonego nosa zazwyczaj było zapalenie oskrzeli.
Niestety żyjemy w mieście, w którym tego typu infekcje są na porządku dziennym u dzieci. Powietrze nas tu nie rozpieszcza i utrudnia nie tylko leczenie, ale i życie codzienne ( np zakaz spacerów od jesieni do wiosny.....).
Potomek chorował często, w zasadzie nasz harmonogram miesięczny wyglądał w ten sposób :
- tygodniowa frekwencja w przedszkolu
- 10 do 14 dni zwalczania infekcji w domu
- tygodniowa frekwencja  w przedszkolu.

Na koniec roku panie podliczyły obecności i nieobecności Borysa i faktycznie jego frekwencja wynosiła 50%.....

Gęsty katar i ciągłe infekcje nie rzutowały tylko i wyłącznie na oskrzela. Mieliśmy ogromny problem z trzecim migdałem. Przeszliśmy przez trzech laryngologów krakowskich i myślę, że dziś z perspektywy czasu mogę odważnie powiedzieć, że żaden nie był niestety dobry i z pewnością żaden nam nie pomógł :(

Temat trzeciego migdała u Potomka był naprawdę bardzo poważny. Mieliśmy do czynienia z oddychaniem przez buzię ( nos "zacementowany" ) , ciągłym katarem, i czymś, czego żadnemu rodzicowi nie życzę.... z bezdechami nocnymi. Długo walczyliśmy o obkurczenie migdała. Laryngolodzy leczą bardzo sztampowo, w zasadzie każdy leczył podobnie. Niestety dopóki leki były podawane jeszcze "jako tako" dało się funkcjonować, ale gdy trzeba było je odstawić problem wracał ponownie, często ze zdwojoną siłą. Po masakrycznych kilku nocach przy jednej z poważniejszych infekcji, kiedy siedziałam w  nocy przy Potomku, słuchając czy oddycha, a gdy długo tego nie robił szturchałam ciałkiem,żeby zaczął podjęłam decyzję, że to koniec walki o obkurczenie migdała i czas skończyć z tym raz na zawsze. Udaliśmy się do kolejnego laryngologa, również poleconego. Podczas badania endoskopowego okazało się, że trzeci migdał przesłania ponad 90% nosogardła. Powiedziano nam, iż sytuacja jest na tyle poważna, że gdyby diagnoza miała miejsce zimą Potomek dostałby skierowanie na zabieg z adnotacją "PILNE" i to raczej prywatnie niż na NFZ. Rozważaliśmy i taką opcję, ale lekarz, u którego byliśmy nie przeprowadza zabiegów prywatnie. Zależało nam, żeby to właśnie On operował naszego syna. Postanowiliśmy czekać. Dzięki uprzejmości pana doktora przyspieszyliśmy nico termin zabiegu i udało się go ustalić na "za pół roku", tj na wrzesień 2016. Po cichu liczyłam, że uda nam się jej uniknąć, ale prawdę powiedziawszy z dnia na dzień było coraz gorzej.... a czas uciekał. Leki przepisane przez laryngologa znów nie pomagały. Postanowiłam udać się do pulmunologa, myślałam że może to jednak nie migdał jest przyczyną chorób tylko oskrzela. Trafiliśmy do pediatry pulmunologa z polecenia, z dość dobrymi opiniami wśród znajomych nam osób. Niestety tutaj też bardzo się rozczarowałam.. a szkoda, bo pani doktor to bardzo dobry i przyjemny człowiek. Po raz kolejny miałam wrażenie, że nikt mnie nie słucha, że znów lekarz uważa mnie za psychomatkę, patrząc z przymrużeniem oka na moje wywody. Pozwoliłam jednak poprowadzić Borysa tak jak życzyła sobie pani doktor. Ale gdy po kilku kolejnych miesiącach nie było żadnej poprawy ani żadnego innego pomysłu na leczenie, do tego dziecko nie było porządnie zdiagnozowane tylko leczone na wszystko co możliwe - jak mawiała pani doktor : "obstawione z każdej możliwej strony" zrezygnowaliśmy z wizyt.... Potomek dostawał leki na alergię, której nikt nie chciał diagnozować. Pytając dlaczego mam mu podawać ten i ten lek słyszałam : " bo być może to alergia". Do nosa cyklicznie dostawał antybiotyki i sterydy, ale  nikt nigdy nie zasugerował wymazów z nosa czy gardła. Robiłam na własną rękę i zawsze było czysto.... nie wiem co miał ten antybiotyk leczyć..... lekarka przepisywała go co prawda na zatkany nos... ale to naprawdę nic nie pomagał. Do tego wszystkiego Potomek codziennie dostawał sterydy, które z pewnością nie pozostały  obojętne dla tak małego organizmu , szkoda tylko, że niewiele pomagały. Zawsze kończyło się tak samo.... zatkany po kokardę nos i po tygodniu zapalenie oskrzeli. Po konsultacji z lekarką z rodziny uznałam, że dalsze postępowanie tą drogą nie ma sensu. Nie ma sensu leczenie na oślep, bez konkretnych diagnoz...Odstawiliśmy więc wszystkie możliwe leki. I Aerius, i Singulair, i Nasonex i Sinupret, i proszki z efedryną, i Efrinol i Dicortineff , i Entitis ( ten akurat polecam :) świetnie poradził sobie z rozpulchnionymi migdałami podniebiennymi) i wszystkie inne syropy i krople.. Jak widać nie brał tego wszystkiego mało :/ Podjęłam decyzję, że przeprowadzę u Potomka program oczyszczający z toksyn, bakterii i wirusów. Że jeśli mam leczyć na oślep, to wolę to robić ziołami i substancjami naturalnymi a nie antybiotykami i sterydami. Pomyślałam, że już nie mam nic do stracenia... zabieg zabookowany, wakacje przed nami... mam 3 miesiące na to, żeby sprawdzić, czy mój pomysł będzie miał sens. Uznałam, że byliśmy naprawdę wszędzie i chyba u wszystkich :) Łącznie z jakąś czarodziejską, krakowską zielarką , która przelewając mocz z próbówki do probówki odczytała wielką prawdę ("Pani Syn jest małym psotnikiem, prawda? Tak... bardzo ruchliwy chłopiec.. oj ale chorowity" - odkrycie na miarę stulecia...... ). Dając nam zioła powiedziała: "Jestem pewna, że to pomoże i już do mnie nie wrócicie! " no cóż.. miała rację - nie wróciliśmy, chociaż głównie dlatego, że nie pomogła.

Szukałam, pytałam, grzebałam i znalazłam.  :) Poznałam fantastycznych dietetyków i specjalistów od zdrowego żywienia oraz uroczą i kochaną Panią Doktor Tatianę. Ludzie Ci poświęcając nam swój czas bardzo wiele mnie nauczyli, mnóstwo rzeczy wyjaśnili i pokazali jaką drogą powinniśmy pójść, żeby pomóc synkowi. Mimo uczciwości i ciepła jakie płynęło od tych ludzi czułam się bardzo zrezygnowana i bez wiary w to, że istnieje jeszcze na tym świecie coś, co mogłoby nam pomóc.... Musiałam sobie wszystko pięćset razy przemyśleć i najpierw spróbować na sobie :) Wpierw zaczęłam od picia polecanej przez dr Tatianę wody zasadowej z koralowcem. Jako, że sama czułam się po niej rewelacyjnie, zaczęłam podawać ją małymi porcjami Potomkowi. Po miesiącu podawania samej wody i widocznej poprawie podjęliśmy decyzję o przeprowadzeniu 8 tygodniowej kuracji ziołowej, która składała się głównie z konkretnych zestawów koncentratów ziół. Podstawą tej kuracji było picie odpowiedniej ( zasadowej)  wody i przyjmowanie suplementów pochodzenia naturalnego takich jak olej z czosnku, kora pau d'arco, srebro koloidalne, aloes, czarny orzech. Do tego wszystkiego należało gościa przerzucić na dietę bez pszennej mąki, cukru, mleka i jego przetworów, drożdży, niezdrowej i wysoko przetworzonej żywności. Z dietą "bez" mieliśmy już raz do czynienia, więc nie była nam straszna. Ponadto, za radą jednej dobrej duszy zaczęliśmy płukać Potomkowi nos i zatoki ustrojstwem, które nazywa się Fix Sin, ale do wody dodawałam srebro koloidalne i proszek o bardzo wysokim Ph ( 12), czasami zaprzałam, odcedzałam i dolewałam do FixSin'u pau d'arco, które jest przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwgrzybicze.

Było ciężko.. a może powinnam napisać,że nie było łatwo :) Lepiej brzmi. Zaczęliśmy po urlopie, w wakacje , a skończyliśmy pod koniec września.

Z dnia na dzień było coraz lepiej. Wpadłam w jakąś mega euforię, nie mogłam w to uwierzyć. Skończyły się bezdechy... ( !!) , skończyło się oddychanie buzią, ODETKAŁ SIĘ NOS! ( po roku !) To wszystko wyglądało tak pięknie, że aż strach było się cieszyć. Potomek spał tak cichutko, że kilka razy w nocy sprawdzałam czy oddycha obserwując klatkę piersiową lub próbując wyczuć ciepłe powietrze pod noskiem. Do tej pory jeszcze czasami mam takie detektywistyczne zapędy.

Na dwa tygodnie przed planowanym zabiegiem mieliśmy wyznaczoną wizytę u naszego pana doktora. Po badaniu endoskopowym okazało się, że migdał obkurczył się i prawie osiągnął normę ! Lekarz trochę niedowierzał. Powiedział wówczas : "W zeszłym roku też mieliśmy kilka takich cudownych obkurczeń". Pozwolił odwołać zabieg, uznając , że na dzień ówczesny nie jest on konieczny. Zaordynował leki i zapytał, co aktualnie Potomek bierze. Przyznałam się wtedy, że nie bierze nic od prawie 3 miesięcy. Ani antybiotyków, ani sterydów, ani p/alergicznych, nic... Wtedy poczułam się jak prawdziwa psychomatka....a lekarz patrzył na mnie jak na kosmitę. Zapytał się co ma więc przepisać... Yyyy... a skąd niby ja mam to wiedzieć? Jam marny inżynier przecież, a nie medyk .. :)
Nie przepisał nic, bo po co , skoro ( jak już pewnie zdążył się zorientować) to nie leki nam pomogły. Pan doktor nie zapytał mnie jednak,  co wpłynęło na ten cud ozdrowieńczy. A szkoda, że go to nie interesowało, mogłoby mu się przecież nie raz przydać :)

Sama zaczęłam z lekarzem temat płukania nosa pytając, czy możemy to robić dalej. Był mocno zdziwiony, że Potomek pozwala sobie wykonać tę czynność. Uznał, że skoro płuczemy nos, to on nie musi przepisywać leków, bo tyle wystarczy i że to najlepsze co można w tym wypadku robić..... Well...

Nochal płuczemy więc do dzisiejszego dnia. Jako, że nie jest to najprzyjemniejsza czynność na świecie ograniczyliśmy się do zabiegów płukania co drugi dzień. Stwierdzam, że nie ma lepszego lekarstwa na zatkany nos. Potomek już nie wie, co to katar. W zasadzie to każda infekcja od tego momentu przebiega z max 2-3 dniowym katarem i potem czary-mary nos jest czysty i drożny.

Na podstawie naszych doświadczeń, uważam , że w przypadku infekcji bardzo cenny jest dodatek srebra koloidalnego i mikrohydryny. Poleciłam kilku znajomym mamom i z tego, co mi wiadomo są one równie zadowolone jak ja. Ważne jednak, aby srebro było odpowiedniej jakości i ze sprawdzonego źródła. Ja używam konkretnego produktu , którego jestem pewna i który sprawdziłam na sobie i innych członkach rodziny. Wypłukuje się ono z organizmu całkowicie po max.80 dniach od podania ostatniej dawki i nie powoduje posrebrzycy. Do tego jest rewelacyjne (!) na wszelkie bóle gardła, problemy skórne ( pokrzywki i wypryski alergiczne), babskie sprawy i .. ehh.. generalnie u nas w domu prawie wszystko leczy się wpierw tzw sreberkiem... od pryszcza po zapalenie oskrzeli.... PO-LE-CAM!

Nie ma też lepszego sposobu na wypłukiwanie alergenów i przedszkolnych zarazków niż cowieczorne płukanie nosa i zatok. Bardzo żałuję, że zaczęliśmy to tak późno robić.

Teraz przygotowujemy się całą naszą trzyosobową rodziną do porządnego odrobaczania , również sposobami naturalnymi. Ja natomiast przeprowadziłam u siebie miesięczny kompleksowy detoks  organizmu i czuję się jak nowo narodzona. Minęły kilkuletnie alergie i problemy skórne...czuję się świetnie ! I szczerze polecam ! :) Ale o tym innym razem.....

Trzymajmy się ramy....!
Do następnego !


EDIT: otrzymuję od Was mnóstwo zapytań odnośnie produktów, których używałam. Sprawa nie jest prosta, nie mogę jej opisać wprost na blogu, ponieważ nieodpowiednio użyte produkty mogłyby narobić więcej szkody niż pożytku. Każdy przypadek wymaga konsultacji i poznania historii dzieciaków ( najczęściej pytają zatroskane mamy :) ). Korzystalismy z produktów firmy Coral Club. Jeśli jesteście zainteresowani terapią produktami tej firmy, proszę zarejestruj się w klubie pod tym linkiem https://pl.coral-club.com/registration/?REF_CODE=981353555664 ( rejestracja jest darmowa i nie zobowiązuje do niczego, dodatkowo wszystkie produkty są 25% tańsze dla członków klubu) i odezwijcie się do mnie na FB https://www.facebook.com/matkapolkapisze/ skontaktuję Was z osobą, która prowadziła mojego syna. Osoba ta  po dokładnym wywiadzie ZAWSZE dobiera terapię indywidualnie do każdego dziecka. Pamiętajcie, że nawet zioła jeśli są nieodpowiednio dobrane mogą albo nie zadziałać albo zadziałać nie tam gdzie trzeba. Warto zaufać komuś, kto sie na tym zna, tym bardziej, że po rejestracji w klubie Coral otrzymujecie opiekę bez ponoszenia dodatkowych kosztów za konsultacje.

poniedziałek, 24 października 2016

Coming back !

Znalezione obrazy dla zapytania coming back
Ponad rok przerwy w pisaniu....
Ale to rok bardzo rozwojowy i dla Matki i dla Potomka. Rok zmian, metamorfoz i mega doświadczeń.
Matka rozwija się zawodowo i wreszcie, mimo zmęczenia , czuje się jak ryba w wodzie. Potomek zaś rozpoczął swoją przedszkolną karierę, szczęśliwie bez historii ze scenami z największych dramatów i horrorów , zazwyczaj wychodzi do przedszkola uśmiechnięty i wraca zadowolony. ( O ile w ogóle chodzi, bo trochę choroby nim szargają).

Przez ten rok dostałam od Was ogromną liczbę maili i wiadomości na FB. Pytacie najczęściej o to jak leczyliśmy grzybicę u Potomka, jak poradzić sobie z dietą alergika chorego na kandydozę, ale też miałam sporo zapytań o leczenie oparzeń.. i .. (sic!) tym niestety zajmujemy się najmniej, chociaż testuję ostatnio maść Cepan . Wcześniej używałam plastrów Granuflex i żelu Kelo-Cote, ale  nie widzę jakichś spektakularnych efektów, dlatego próbujemy czegoś innego .

Wracam tutaj, bo chcę poruszyć kilka tematów z naszego życia. Chcę opowiedzieć o tym kogo spotkaliśmy na naszej drodze i jak udało się pokonać część problemów z Potomkiem, szczególnie tych zdrowotnych.

Swoją drogą... przyszła mi właśnie na myśl taka refleksja, że zaczynałam pisać tego bloga po to , by przelać na papier uczucia  młodej dziewczyny, która próbowała obśmiać trochę swoją nieporadność świeżo upieczonej mamy, która próbowała żartować sobie z macierzyństwa by ( nomen omen) poradzić sobie wewnętrznie z tym, co wydawało jej się wówczas najtrudniejszym zadaniem świata.... A dziś? Dziś ten blog jest lekturą z cyklu "jak leczyliśmy...". Trochę to smutne. Ale choć nie taki był mój zamiar i to życie nakreśliło taką treść , to jednak cieszę się, że mogę tu pisać o swoich troskach, wątpliwościach i problemach.. ale i o sukcesach. Bo przecież u nas takich nie mało :)



Dzięki , że czasami tu zaglądacie!

W kolejnych postach będę Was molestować naszymi zmaganiami z przerośniętym trzecim migdałem. Napiszę o odrobaczaniu metodami naturalnymi i trochę pomęczę Was dietetycznie :)

czwartek, 7 maja 2015

Rodzicu! Zachowaj rozsądek i dystans !

Opiszę Wam pewną historię.

Dawno temu, pewna mama usłyszała wiele słów mrożących krew w żyłach. Dotyczyły one jej syna. Mówiono, że nie zachowuje się poprawnie dla swojego wieku, że bardzo mało mówi, jest agresywny, nerwowy, wykazuje się dość mocnym brakiem koncentracji, właściwie zerowym, możliwe że ma wadę słuchu, dysleksję, skrzyżowaną lateralizację, przez co będzie miał trudności z nauką w szkole, a wiele dzieci skrzyżowanych leci na pałach od góry do dołu i mordęgą jest przejście przez okres szkolny, sugerowano ponadto wzmożone napięcie mięśniowe i problemy z integracją sensoryczną, koślawe nogi ( iksiki ) , dodatkowo odradzano jej posyłanie syna do żłobka czy punktu przedszkolnego, twierdząc, że duża grupa dzieci może podziałać tylko na jego niekorzyść, a przez agresywne usposobienie dziecka jego rówieśnicy z pewnością nie będą go lubić i skończy się to tym, że z przedszkola trzeba będzie go zabrać..... i .. last but not least.... sugerowano pewne objawy ze spektrum autyzmu i ADHD. 

Ten ogrom przykrych informacji, który spłynął na matkę w zasadzie w ciągu jednego dnia, spowodował, że oszalała. Nabrała energii niczym amerykański superhero. Postanowiła dowiedzieć się wszystkiego o tym, co usłyszała tamtego dnia. Zakupiła literaturę, poszukała odpowiednich kontaktów, przez rok czasu pukała do różnych drzwi, słysząc przeróżne, często wykluczające się informacje dotyczące stanu zdrowia jej dziecka. 

Po roku czasu i terapii psychologicznej, na której z tego całego wariactwa wylądowała, bo nie była w stanie unieść samodzielnie problemu, znieść bólu jaki powstał w sercu w związku z domniemaną chorobą syna i po wyboistej, ale przebytej rocznej drodze od gabinetu do gabinetu - matkę olśniło. Zauważyła pewną prawidłowość. Mianowicie kompletny brak kompetencji i dodatkowo empatii u wielu specjalistów, z których usług miała okazję korzystać. Szlag jasny ją trafiał, gdy sięgała myślami wstecz, przypominając sobie te wszystkie pseudo diagnozy, które tłuczono jej do głowy przez kilkanaście miesięcy. Szlag jasny ją trafiał, gdy przypominała sobie mętlik w głowie, gdy owe rewelacje konsultowała z innymi specjalistami, których diagnoza zaprzeczała poprzedniej, ale łatwiej było wtedy uwierzyć w tą gorszą alternatywę. Szlag jasny ją trafiał, gdy przypominała sobie , jak bardzo nie mogła złapać dystansu do całej sprawy. I ostatecznie szlag jasny ją trafiał , gdy przypominała sobie początki diety p/grzybiczej. Postanowiła więc w ogóle nie sięgać pamięcią wstecz, żyć dniem dzisiejszym i jutrem, które zawsze wizualizowała sobie jako lepsze. 
Wcale się tej matce dziś nie dziwię. Kompletnie, nic a nic. Chciała dla swojego dziecka jak najlepiej. Pukała od drzwi do drzwi , tylko po to, by ktoś w końcu powiedział jej co dobrego lub niedobrego podziało się z jej dzieckiem. Gdy mówiono jej, że wszystko jest w porządku, nie wierzyła. Ale jak miała uwierzyć , powiedzcie, gdy od kilku innych specjalistów słyszała jedną i tą samą śpiewkę: "opóźniony rozwój mowy, zaburzenia integracji sensorycznej, niektóre zachowania budzące niepokój"? 
W międzyczasie, tak jak jej sugerowano, wykluczała po kolei wszystkie podejrzenia. Wkluczyła u syna wadę słuchu ( w końcu z wywiadu wynikało, że miała cukrzycę ciążową, ale badanie przesiewowe zrobione w szpitalu nie dawało specjalistom stuprocentowej pewności, że ze słuchem jest wszystko ok), podcięła wędzidełko  ( relację z tej zabawnej wizyty i opowieści o Panu Romku możecie przeczytać tutaj), dopominała się o diagnozę zaburzeń ze spektrum autyzmu w krakowskim "Zaciszu", ale wciąż kazano jej jeszcze chwilę się wstrzymać, w zamian wysyłając ją na coraz to bardziej dziwne zajęcia. Prywatne rzecz jasna. Mówiono jej , że diagnoza nie jest ważna, bo sposób prowadzenia terapii i tak nie ulegnie zmianie. Zarówno pod kątem mowy, jak i skrzyżowanej lateralizacji. 
Matce kłębiły się myśli w głowie... po co więc ktoś mówi jej takie rzeczy, skoro diagnozuje się je w dużo późniejszym wieku, a terapia tak czy siak się nie zmienia? Po co ktoś mówi o zaburzeniach ze spektrum autyzmu, skoro nie widzi potrzeby stawiania konkretnej diagnozy? Złość, smutek, rozczarowanie i stan przeddepresyjny ogarnęły ją w całości. Bała się wszystko olać, mimo tego, że gdzieś tam w tej zaprzątniętej bólem i rozpaczą głowie przebijało się światełko zdrowego rozsądku. Bała się myśleć pozytywnie. Bała się , że jeśli nie uwierzy w zły stan zdrowia dziecka, to przegapi szansę na to, by szybko zadziałać, zniwelować pewne problemy i stworzyć choremu dziecku szansę na lepsze życie. Wolała przyjąć za pewnik to, co jej mówiono i dostosować się do zaistniałej sytuacji. Bała się, że gdy wyrazi sprzeciw będzie uważana za kogoś, kto nie radzi sobie psychicznie z tym, co się dzieje. 
Bała się zostać uznaną za matkę - wariatkę... 

No cóż... 

Myślę, że właśnie dlatego, że się tego bała... ściągnęła na siebie taką opinię mimo wszystko :) 

Związek tej kobiety i jej męża przeżywał trudne chwile. Non stop pojawiały się kłótnie, bo matce wydawało się, że jej partner życiowy nie ogarnia sytuacji, nie stara się jej zrozumieć, ma stosunek obojętny i nie jest zainteresowany tematem. Nie potrafi przyjąć do wiadomości, że może mieć niepełnosprawne dziecko. Uważała, że powinien udać się do... specjalisty.. :) Psychologa, a może nawet psychiatry. Relacje rodzinne również uległy nadszarpnięciu. 

Matka zaobserwowała 3 style reakcji na problem w rodzinie : 

1.  styl specjalisty: "Tak, od początku widziałam , że coś jest nie tak, tylko nie chciałam cię martwić". 
2. styl plotkary : czyli przy matce wszyscy siedzieli cicho i ze zrozumieniem słuchali jej opowieści, tylko po to, by potem, za jej plecami , rozprawiać o tym, jak ma niepoukładane w głowie i czegoż to ona nie wyczynia z dzieckiem. A droga, która obrała, jest co najmniej nieodpowiednia. 
3. styl doświadczonego życiem : "Ja się znam, to z pewnością nie jest to, o czym mówią ci specjaliści!!", "To jest wręcz niemożliwe! Dziecko córki brata siostry mojego sąsiada nie wypowiedziało ANI JEDNEGO słowa do 5 roku życia! No i co.. ma się dobrze, skończył studia, jaki znowu autyzm ???", "Chłopcy mówią później!"

Minęło kilka miesięcy. Matka dziecka zrobiła , przede wszystkim, ze sobą porządek. Ułożyła sobie pewne rzeczy w głowie i z pomocą bliskich jej osób uczyła się na nowo, jak dawać dziecku przestrzeń. Dzięki terapii i wsparciu przyjaciół oraz rodziny wycofywała się powoli z wycieczek do specjalistów. Ograniczyła także ilość zajęć, w których uczestniczył chłopiec. Okazało się bowiem, że prawe codziennie muszą chodzić na rożne terapeutyczne zajęcia. 

Zauważyła, że bardzo dużo ludzi pomagało jej zupełnie bezinteresownie. 
Pierwsza z pomocą przyszła inna znajoma mama. Z zawodu dietetyk. Emerytowany. Zawsze była ciekawa , jak sobie radzą, co u nich, jak idą postępy. Po jednej z rozmów uznała widocznie, że matka jest w katastrofalnym stanie i zrobiła wszystko, by im pomóc. Umówiła ich do zaprzyjaźnionego profesora, gastroenterologa dziecięcego, który w ciągu godzinnej wizyty postawił matkę do pionu w kwestii prowadzenia długotrwałej diety przeciwgrzybiczej, pozbawionej wielu składników odżywczych i glutenu. Polecił, by pozostać przy diecie eliminacyjnej, która wykluczała alergeny, jednakże wprowadzić gluten, drożdże i cukier ( w małych ilościach) i przede wszystkim się opamiętać, bo grzybica była, ale już jej nie ma, a leczymy przede wszystkim objawy. Potem tylko trzymamy ją ( grzybicę ) w ryzach, stosując zdrową, zrównoważoną dietę. 
Polecił także, by skupić się na rozwoju psychologicznym chłopca, a dietetyczny na razie częściowo odpuścić. Zauważył bowiem, że w gabinecie chłopiec był zbyt ruchliwy, a po 40 minutach nudów uderzył bezpodstawnie rączkami w ścianę, co wzbudziło w profesorze wielkie zdziwienie i uznał to za nieprawidłowy objaw. Matka zaczęła wracać więc myślami do kwestii zaburzeń psychicznych u dziecka. Bo skoro nawet gastrolog to zauważa, i to do tego profesor, to musi coś w tym być! Dopiero jakiś czas później, analizując jeszcze raz to spotkanie przypomniała sobie, że dopóki sama nie wspomniała o pewnych diagnozach wysuwanych przez neurologopedów i panią dr D od napiecia mięśniowego, profesor nie zauważał nic niepokojącego w zachowaniu chłopca. A powiedziała o tym, bo podczas rozmowy profesor zapytał, czy było jakieś wskazanie lekarzy, co do zastosowania diety. Opowiadając ich historię matka niechcący opowiedziała ją ze szczegółami, myśląc, że każda informacja może być istotna, przez co zasugerowała pewne rzeczy profesorowi. 
A potem sobie zrobiła osobiste kuku. Wciąż miała w myśli słowa profesora,w końcu to porządny specjalista, co prawda nie psychiatra, ale przecież leczy dzieci z zaburzeniami codziennie ma z nimi do czynienia. Wyraził także słowa uznania w kierunku dr D, która leczyła syna matki z napięcia mięśniowego. Wspominał panią doktor jako wybitnego specjalistę w tej dziedzinie. Matka opowiedziała, że syn jest pod jej opieką od 3 miesiąca życia, że po wyleczeniu napięcia mięśniowego wróciła na wizytę kontrolną parę miesięcy temu, ponieważ neurologopeda zasugerowała zaburzenia integracji sensorycznej, które objawiały się napięciem i chodzeniem na palcach, pewną wrażliwością w obrębie twarzy, dłoni i brzucha. Pani dr D zauważyła, że napięcie powróciło, ale zdiagnozowała, że dziecko nie ma problemów z integracją senso motoryczną, a z emocjami. To one powodowały wg pani dr napięcie mięśniowe, to również one sprawiały, że syn wspinał się na palce, niezależnie od sytuacji. Skierowała więc syna do psychologa dziecięcego, nazwała go "dzieckiem na nie" i "małym tyranem". Dodatkowo orzekła, że ma krzywe nogi i płaskostopie. Zaleciła kontrolę raz na kwartał. Tak też sobie wpisała w swoich karteluszkach. Matka olała tą diagnozę. Uznała, że jej dziecko nie potrzebuje psychologa, a terapii SI. Za to po tej właśnie wizycie postanowiła sama udać się do psychologa, by odnaleźć gdzieś w tym całym ambarasie początek swojej nowej drogi. 
Słowa pana profesora nie mogły jednak wylecieć z głowy matki. Wzięła sobie do serca i te rady, które dotyczyły diety, ale wciąż myślała o sugestii dotyczącej problemów psychologicznych jej syna. Niedługo później jedna z logopedek, która zajmowała się synem dała matce znak sygnał, żeby udała się ponownie do dr D w sprawie diagnozy zaburzeń integracji sensorycznej. Ta wizyta była "polecona". Pani doktor podobno miała wiedzieć , dlaczego do niej przyszli i tym razem nie sugerować napięcia emocjonalnego, tylko pomóc uzyskać diagnozę SI. Czekali trzy miesiące na wizytę, a dzień wcześniej zostali zaanonsowani u pani doktor przez znajomą osobę. Na wizycie pani dr orzekła, że nie widzi zaburzeń ze strony sensomotorycznej, natomiast widzi ogromne napięcie mięśniowe, które wynika z napięcia .. emocjonalnego. Mimo, że matka ufała tej lekarce , po owej wizycie zaczęła zionąć do niej nienawiścią. Zaraz po wejściu, gdy syn poprosił matkę o bidon z piciem, pani doktor oburzyła się, że odważył się przeszkodzić im w rozmowie. Dość donośnym głosem oznajmiła mu, że ona teraz rozmawia z jego mamą i prosi go, by im nie przeszkadzał. Matka rzuciła dwa kojące słowa do syna, z torebki wyciągnęła bidon i resoraka. Synek poszedł w kąt bawić się autkiem. Zachował się bardzo grzecznie i, jak dla matki, prawidłowo. Pani doktor uważała jednak inaczej. Oznajmiła, że zachowania społeczne syna nie są prawidłowe, że żyje we własnym świecie i nie  interesuje się otaczającym go światem. Swoich poglądów nie zmieniła nawet po tym, gdy matka zawołała po imieniu swoje dziecko, a to w sekundę się odwróciło, udowadniając tym samym, że  nie siedzi głęboko w swoim świecie, tylko bawi się autem z zainteresowaniem. Matka wspomniała również, że zawsze logopedzi wspominali, iż w tym całym ambarasie prawidłowe zachowania społeczne i pokazywanie palcem oraz dobry kontakt wzrokowy, reagowanie na swoje imię i polecenia to są argumenty ku temu, by nie kierować ich na "Zacisze".  Pani doktor miała jednak zgoła inne zdanie. Ponownie skierowała ich do psychologa i ponownie zapisała sobie notkę o iksikach, płaskostopiu, wrastających paznokciach u stóp, dziecku na nie i małym tyranie. Dodała także, że niekontrolowanie tarzał się po podłodze , był bardzo zdekoncentrowany, nie interesował się matką i rozmową z lekarzem, nie siedział przy matce tylko w kącie. Zasugerowała także nieprawidłowości ze spektrum autyzmu, skierowanie do psychiatry oraz obaliła wszelkie teorie związane z leczeniem opóźnionego rozwoju mowy twierdząc, że logopedzi to specjaliści od ćwiczenia dykcji z aktorami, a syn nie mówi , bo nie chce i nie ma potrzeby komunikowania się z otaczającym światem. 
Gdyby matka usłyszała to parę miesięcy temu, zapewne zgodziłaby się z opinią pani doktor. Ale szczęśliwie się złożyło, że była już na tyle pewna swojego dziecka i na tyle dobrze zdystansowana, że ofukała kulturalnie panią doktor, powiedziała co o tym myśli i wyszła z gabinetu. Postanowiła udać się do psychologa dziecięcego, dokładnie tego, do którego skierowała ich pani doktor, nie innego, po to, by udowodnić starej prukwie, że  nie ma racji. Matka była już pewna, że psycholog nie potwierdzi diagnozy lekarki, dlatego szła z większym spokojem niż zazwyczaj .  W zaburzenia SI, zagrożenie dysleksją, czy skrzyżowaną lateralizacją była skłonna uwierzyć, bo ponoć ojciec dziecka miał podobne problemy w dzieciństwie. Ale reszty nie dała sobie wmówić. Już nie! 
Matka była z synem na trzech wizytach u psychologa. A w zasadzie u psychologów, bo to był zespół. Dziecku przeprowadzono testy rozwojowe, przyglądano mu się bacznie, przeprowadzono wywiad z obojgiem rodziców. Koniec końców chłopiec dostał pozytywną opinię. Badanie oraz ocena psychologiczna sugerowały prawidłowy rozwój dla wieku dziecka zdecydowanej większości obszarów funkcjonowania chłopca. Zaobserwowano umiarkowane spowolnienie generowania mowy, które mieści się w dolnej granicy normy, nieco niżej dla jego normy wiekowej. Orzeczono, że opóźniony rozwój mowy nie wynika z zaburzeń rozwojowych, tylko jest efektem różnic indywidualnych. Jako przyczynę podano także oparzenie i pobyt w szpitalu na OIOMie, gdy chłopiec miał 17 miesięcy. Dziwne.. nikt ... nigdy.. żaden inny specjalista nawet przez moment nie pomyślał, że to była dla tego dziecka trauma. Skoro rodzice tak mocno to przeżyli, to przecież poparzone dziecko odczuwało to po stokroć mocniej. Nikt nie pomyślał, że może ta wrażliwość dłoni, buzi i brzuszka wynikała właśnie z tego faktu, a nie z żadnych zaburzeń SI. Że może napięcie emocjonalne wynikało z jego doświadczeń życiowych, z braku możliwości swobodnej komunikacji, z napięcia, które powstało w rodzicach po tym, jak dziecko się oparzyło, a potem przestało mówić i zaczęły się wycieczki po specjalistach..... Że agresja mogła wynikać z buntu dwulatka znerwicowanej matki, a niekoniecznie z zaburzeń psychicznych. 
Ostatnie zdanie z opinii psychologicznej brzmiało następująco : 
" Na podstawie obserwacji zachowania dziecka podczas 3 sesji diagnostycznych wydaje się, że zgłaszane przez rodziców "nerwowość", duża aktywność ruchowa, zachowanie opozycyjne nie wykraczają poza normy zachowania charakterystyczne dla przełomu 2 i 3 r.ż. ". 
Matka sama nie wiedziała, czy po przeczytaniu tego zdania odczuwać wstyd czy szczęście.... Czuła z pewnością niewyobrażalnie wielką ulgę. To zdanie, jak i cała opinia, pozwoliły jej na zamknięcie pewnego etapu w jej życiu. To zdanie stało się dla niej kłódką i kluczem, na które zamknęła straszny rozdział życia - swojego i jej dziecka. Zamknęła więc te drzwi. Zamknęła na ową kłódkę, a klucz wrzuciła do Wisły. 

Na deser pozostawiła sobie tylko wizytę u starej prukwy, niosąc ze sobą dokumentację psychologiczną. Przedstawiła ją pani doktor. Ta zaś po badaniu orzekła, że u chłopca napięcie znikło, paznokcie nie wrastają, płaskostopia nie ma, iksiki sie zmniejszają i aż 2 cm brakuje im do przekroczenia niebezpiecznej normy. Dziecko jest spokojne, zainteresowane rozmową i otoczeniem, lubi dzieci ( które zauważył na placu zabaw pod oknem i radośnie z tego powodu krzyknął) i ma wyraźny ciąg do towarzyszenia im w zabawie. Zero problemów, zero zaburzeń, zero dysfunkcji. Gdy  matka zapytała o chodzenie na palcach, pani doktor uznała, że to efekt napięcia emocjonalnego. Matka przypomniała jej, że psycholog wykluczył napięcie na tle emocjonalnym. Pani dr wypowiedziała takie oto słowa: "Ach! To widocznie jest po prostu nerwowym dzieckiem i ma taki temperament." Ciekawe dlaczego to "po prostu" nie mogło być tak jednoznaczne 3 miesiące  lub pół roku temu ??? 
Na sam koniec, żeby nie wypuścić towarzystwa z niczym i postawić jednak jakąś diagnozę orzekła, że dziecko ma zeza, ale to nic dziwnego, bo mama też ma! Pewnie tak samo sprawa wygląda w przypadku krzywych nóżek - również po matce, z tego co zaobserwowała. 

Dodam, czego pewnie się domyśliliście, że zezowatą matką jestem podobno ja :) a zezowatym, radosnym i zdrowym chłopcem, który krzywe nogi odziedziczył , jak zeza,  po swej matce jest nikt inny jak sam Potomek. 

Do czego zmierzał ten długi wywód ? 
Przede wszystkim do tego, żeby nie dać się zwariować , jako i ja dałam. Aby od początku wierzyć w siebie i własną rodzinę i zawsze odpowiednio dystansować się do sprawy. Żaden lekarz, czy specjalista nie zna tak dobrze mojego dziecka jak ja sama. Nie pozna go też na jednej piętnastominutowej wizycie. Pech chciał, że na pierwsze spotkanie u logopedy przyszliśmy o złym czasie. Była to pora drzemki Borysa, czas poszpitalnej czkawki, emocje które udzielały mu się ode mnie. Borys pokazał się z najgorszej strony  - przyznaję - niektóre zachowania nawet mnie samą wówczas mocno zdziwiły. Niestety ta paskudna opinia ciągnęła się za nami prawie rok. Zżyłam się z naszymi miłymi paniami logopedami, a było ich trzy. Lubię je prywatnie, uważam też że dysponują ogromną wiedzą. Czasami jednak zastanawiam się, czy ta wiedza nie wybiega znacząco poza ich kompetencje. Czy nie powinny skupić się przede wszystkim na pracy nad mową, a nie na diagnozowaniu zaburzeń, o których gdzieś coś czytały, pracowały z dzieckiem z owymi zaburzeniami albo ktoś wykładał im to przez zaledwie godzinę na wykładzie czy szkoleniu. Świetnie, że są specjaliści, którzy zwracają rodzicom uwagę na pewne nieprawidłowości, bo dzięki temu wiele autystycznych dzieci zostało objętych odpowiednio wcześnie specjalistyczną opieką. Ale na Boga! Apeluję! Do lekarzy, logopedów i innych specjalistów : wykażcie się Państwo choć odrobiną empatii !! Miejcie świadomość, że rzucone przez Was słowa na wiatr potrafią zostać w głowie rodziców przez bardzo długi czas ! Że te słowa potrafią czasami zaburzyć życie rodzinne i wprowadzić wiele złego. Rodzic zawsze chce dla swojego dziecka jak najlepiej, zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do krzywdy latorośli, ale przez zauważalne od jakiegoś czasu zaszczucie płynące ze strony specjalistów potrafi przestać nad tym panować i zatracić dystans do całej sprawy i ewentualnego problemu. 
Tak jak kiedyś modny był autyzm, tak teraz jego rolę przejmuje terapia SI. Mojemu synowi sugerowano to zaburzenie od dawna. Obecnie, po przeanalizowaniu całej sytuacji, po opinii psychologicznej oraz obserwacji mojego dziecka oświadczam, że na żadną diagnozę SI nie mam zamiaru pójść. Moje dziecko kocha obcinanie paznokci, ma coraz mniejszą wrażliwość na ciecz w obrębie poparzonego ciała, nie ma problemu z myciem głowy, przegryzaniem, jedzeniem, połykaniem, lubi wodę, basen, nie ma obniżonego napięcia mięśniowego, jest sprawne motorycznie. Codziennie fundujemy mu stymulację ruchową na placu zabaw  ( barierki, trzepaki, wspinaczki, huśtawki, koniki, równoważnia, chodzenie bez butów po ciepłym piachu, jazdę na rowerze biegowym, ćwiczenie równowagi). Mimo, że sami jesteśmy mało aktywni, staramy się, by Borys więcej się ruszał niż my. A że on to lubi, to nie jest to trudne. Nie łapiemy go na każdym kroku za rękę, pozwalamy się przewrócić, spaść na trawę czy piach, nie krzyczymy "Nie biegnij, bo upadniesz!" , "Nie biegnij bo się zgrzejesz!", prosimy tylko by uważał i zawsze , gdy wymaga tego sytuacja, jesteśmy obok "w razie co". Ale nie było tak od początku. To fakt :) Musieliśmy się tego nauczyć. 

Jedno, co na podstawie własnych doświadczeń mogę komuś doradzić, to to, by dać dziecku przestrzeń i pozwolić mu być dzieckiem. Ktoś kiedyś powiedział mi te ważne dla mnie słowa i to one, między innymi, sprawiły, że wróciłam po rozum do głowy, choć długo mi to zajęło. 


P.S. Zeza też badaliśmy :) Dwa lata temu, gdy pani dr D ( i inny specjaliści) sugerowali, że uciekanie oczka niekoniecznie jest związane z napięciem mięśniowym. Najpierw olaliśmy sprawę, ale gdy okazało się, że w rodzinie męża pojawił się taki problem , a otoczenie coraz częściej zauważało, że oczko zezuje, udaliśmy się do centrum leczenia zeza. Tam po szczegółowym badaniu wykluczono wadę wzroku. Nieprawidłowość zdiagnozowano jako zez pozorny wynikający z szerokiej nasady nosa, która pozornie sprawia wrażenie, że dziecku ucieka oko , jak przy zezie zbieżnym. Ja natomiast jestem pod stałą opieką okulistyczną, nigdy w życiu nie miałam postawionej diagnozy zeza, mało tego, nawet nikt tego nigdy nie sugerował. Od niedawna noszę na stałe okulary (wcześniej uzywałam ich tylko do pracy przy komputerze i do czytania) i dziś po raz pierwszy wybrałam się do Pani dr D w okularach. Podejrzewam, że tym samym zasugerowałam jej ....mojego własnego osobistego zeza  :)))))))))))))

P.S. 2 . Zaczynam rozumieć moją mamę i jej wstręt do chodzenia po lekarzach ! 




niedziela, 26 kwietnia 2015

Jak ugotować rosół w Thermomix?

Uwielbiam ten sprzęt! Pisałam wielokrotnie. Wiem jak żyłam bez niego i wiem, że można się obejść . Ale już bym tak nie chciała ;) W gotowaniu korzystam z gotowych przepisów, ale też dostosowuje te, które przygotowywane są w sposób tradycyjny. Tak też zrobiłam z rosołem. A jeszcze niedawno wydawało mi się, że się nie da. 

Składniki:
1 duża marchew pokrojona w kostkę 
1 pietruszka pokrojona w słupki lub w kostkę 
1 cebula przekrojona na pół 
1/2 pora pokrojonego na kawałki 
2 listki laurowe
2 ziela angielskie
1 łyżeczka pieprzu ziarnistego 
2 goździki 
1/2 łyżeczki kurkumy 
1/2 łyżeczki lubczyku suszonego 
1 mały pęczek natki pietruszki 
2 podudzia z kurczaka 
Kawałek innego mięsa. 
(Ja dodałam nogę  i skrzydelko z bażanta. 
Można dać cześć indyka, czy królika lub mięso wołowe)
Około 1,5l wody. 

Warzywa myjemy i kroimy. Wszystkie składniki umieszczamy w koszyczku. Koszyczek wkładamy do naczynia miksującego. Zalewamy wodą niemalże wypełniając całe naczynie po brzegi. Zamykamy. Ustawiamy thermomix na 15min/100stopni/obr.1 wkładając miarkę przekrzywiamy ją pod kątem, tak żeby zapewnić swobodny odpływ pary z naczynia. Następnie ustawiamy sprzęt na 70min/90stopni/obr.1. Miarkę zdejmujemy z naczynia i odstawiamy. Pod koniec gotowania doprawiamy do smaku. Ja tylko solę. 
Podczas 70 minut gotowania dwukrotnie podkręcam temperaturę na 100 stopni. Gdy zaczyna bulgotać zmniejszam do 90stopni. 

Rosół jest na prawdę pyszny. 









sobota, 25 kwietnia 2015

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni.....

Na takie chwile czekam pół roku, bowiem dwa razy do roku mam zupełnie wolną chatę na całe dwa dni!!!! Właśnie odtańczyłam rytualny taniec szczęścia, a teraz siadam i delektuję się ciszą :) 

Dwa razy do roku Ojciec Potomka wsiada do matczynego auta, pakuje doń Potomka i wyruszają na wycieczkę do Dziadka Krzysia. Tam, w męskim towarzystwie, reanimują poczciwą brykę Matki, zmieniają opony, wymieniają filtry, oleje i inne części , których nazw Matka nie zna i w zasadzie nie ma ochoty ich nawet poznawać. 

Co w tak pięknych okolicznościach mogłaby robić wtedy Matka? 

1. " Jedna flaszka, druga flaszka i też trzecia, kurde bele, leci.."

O tak ! :D zaczynam od lampki szampana w miłych okolicznościach przyrody :D 


fot.Pinterest

2. Po dwugodzinnej, ciepłej kąpieli w morzu piany.....
...w świetle świec, towarzystwie płatków róż i lampki szampana...przychodzi czas na profesjonalny mani&pedi ... 
fot. Pinterest

3. .... teraz czas na zwalczanie feminizmu..... 
Cholewcia, kiedy ja to robiłam ostatnim razem w takim błogim spokoju i powolnym tempie z dokładnością do ostatniego włoska???
NIE pamiętam ! Chyba pół roku temu ....

fot. Pinterest

No.. teraz to dopiero jestem piękna! Nie mogę się sobie nadziwić... wpadam w zachwyt za każdym razem, gdy spoglądam w lustro !

:))))))))))))))))))))

 ... a nie.. jeszcze nie.. jeszcze czegoś brakuje..
a tak !!!

4. ... teraz czas na maseczkę !! 

fot. Pinterest

Którą wybrać ?  Odmładzającą? Rewitalizującą? Oczyszczającą? Odżywczą? Na zmarszczki czy zaskórniki ???? Ciężki wybór.. wszystkie by się przydały...
Wziąć gotowca, czy zrobić domowe DIY?
A co tam.. MAM CZAS.... zrobię sobie sama!
fot. Pinterest

5. Raz na pół roku przysługuje Matce wykonanie obiadu wg własnych preferencji i upodobań

To taki wspaniały czas.. mogę sobie ugotować to, co lubię i nie słuchać marudzenia w stylu "Za dużo warzyw!", "Czy tu jest gluten ?" [ Ojciec "przeszedł" na bg dietę... moimi "ręcami" niestety]. Nie muszę wymyślać zastępników jajka, mleka krowiego, cukru.

fot. Pinterest 

Ups... szampan mi się skończył ....
Nic nie szkodzi.. mam czas.. mam wolną chatę... mogę w każdej chwili wyjść do sklepu bez towarzystwa 3 latka płaczącego przed każdą półką ze słodyczami !!!!
Szczęście mnie nie opuszcza dzisiaj !
Przez moment przechodzi myśl, czy przypadkiem nie umarłam i nie zostałam wzięta z kopytami do Nieba?!

Rany , jak ten czas leci..... szybko, szybko, nie ma czasu do stracenia.. czas na kolejne przyjemności!

To może teraz...

6. .... FILM! 

Kiedy ostatnio oglądałam coś fajnego i ukulturalniającego [trudne słowo ehhh] ? Chryste! Nie wiem ! Nie pamiętam ! Zazwyczaj zadowalam się wieczornym oglądaniem shortów wiadomości i aktualnym odcinkiem marnych seriali TVNowskich.
Co teraz jest na TOPie?
A może wybrać coś co już widziałam i wiem, że ponowne obejrzenie wprawi mnie w niesamowity nastrój i pomoże odpocząć po ciężkim dniu odpoczynku ??

Wybieram klasykę amerykańskiego, babskiego kina romantycznego !
To jest to!
Wczoraj odebrałam okulary z reklamacji [okazało się, że moja wada jest zdecydowanie większa niż zdiagnozowała to pani optometrystka , co najmniej o połowę, dlatego przez tydzień byłam ślepą Matką Polką, która pisze..] zatem będę mogła NAPRAWDĘ obejrzeć film, a nie tylko posłuchać!
fot. Pinterest

fot. Pinterest

fot. Pinterest

fot. Pinterest

Jest 23.59! Ale nic to.. Jutro mogę spać do południa. W końcu mam czas i wolną chatę, jestem piękna, pachnąca i gładka! Raz się żyje !!!
Na deser puszczam więc :

fot. Pinterest

Jest 23.59!
Szlag by to trafił !
To miał być mój dzień !

Sprawa wygląda tak ...
Musiałam wziąć szybki prysznic, bo po rzuceniu [tym razem nie ślepym] okiem w prawo i w lewo, a nawet za siebie , okazało się, że podopieczni odjechali pozostawiając mnie z tygodniowym syfem na włościach. Nie zaopatrzyłam się także w odpowiednim czasie w szampana, truskawki, płatki róż. Podczas wczorajszych zakupów zabrakło miejsca w siatach. Co ja mówię ?? Ja w nic się nie zaopatrzyłam!! Muszę iść na zakupy, bo w lodówce tylko światło! Co ja wczoraj kupowałam, że nic nie przyniosłam , a ledwie się doczołgałam do domu pod ciężarem 100kg siat??????

Mani&pedi, maseczki i depilacja też muszą poczekać. Ehh. może dam radę zabrać się za to we czwartek przed wyjazdem? Nie! Wtedy będę pewnie robić zakupy przez pół dnia stojąc w kilometrowych, przeddługoweekendowych kolejkach... No dobra trudno. Po prostu na wyjazd zabiorę długie spodnie, skarpety i koszulki z rękawkiem 3/4. Paznokcie u rąk pomaluję, gdy Potomek pójdzie na środową drzemkę ! O , to jest pomysł !

Czy opłaca się robić obiad tylko dla mnie?
Eee.. lepiej nie, szkoda czasu. Mam dziś chwilkę to zrobię hurtową ilość pierogów, kopytek i zamrożę trochę kotletów. Dzięki temu będzie mi łatwiej w przyszłym tygodniu ogarnąć sprawę z obiadami. Tak, to dobry pomysł. Będę mieć więcej czasu.. dla siebie!

Jutro wracają szkodniki, mogłabym też dzisiaj ugotować obiad na jutro, będę mieć wolną niedzielę.. Ugotuję więcej, żeby zostało na poniedziałek, kiedy cały dzień jestem poza domem.

Muszę wykorzystać też okazję i wyprać pościel, wywietrzyć kołdry, może wreszcie odkurzę ten syf zza łóżka i innych mebli? O! Okien na święta nie myłam ! Mam czas dzisiaj, to szybko przelecę.. Zajmie mi to godzinkę , a potem zrobię jeszcze porządek w dwóch szafach. Muszę przecież wyjąć zimowe rzeczy i włożyć wreszcie te wiosenne, bo żywcem nie mam się w co ubrać!

Matko Bosko Częstochowsko ! Jeszcze balkon !! Po zimie nie sprzątany, bo albo deszcze, albo orkany , albo brak czasu ! A tu takie piękne truskawki rosną! Trzeba stworzyć im dogodne warunki życia !

Jest 23.59....

Olewam romantyczne kino domowe!
Idę spać. Tyle mi tylko zostało.

6.00 rano.
Jasna cholera, czy ja naprawdę mam wbudowany budzik zgodny z rytmem mojego dziecka, mimo, że go nie ma obok mnie???

Kolejny weekend Matki Polki już za pół roku !
Następnym razem będzie zupełnie inaczej ! Z pewnością !


..........



Miłego weekendu ! :)





niedziela, 19 kwietnia 2015

Matka ogrodnik

Mam taką głupią naturę. Muszę znać się na wszystkim.  A jak się nie znam to działam dotąd, aż się poznam. Czy nie nazywają tego przypadkiem przerostem ambicji? Nevermind ;) to nie istotne. 
W zeszłym roku marzył mi się balkon-ogród. No cóż. To,co z niego wyszło to była jedna wielka porażka. Postanowiłam nie fotografować sterty suchych hebdzi i badyli -wybaczcie. Ale teraz - nowy rok,nowa wiosna,nowe szanse! Tym razem się uda ;)))) na pewno!

W  ogóle się na tym nie znam. W OGÓLE!! U mnie usychają nawet kaktusy.  Jednak do odważnych świat należy. 
A prawda jest taka,że będąc ostatnio w IKEA natrafiłam na super promo dotyczącą doniczek i osłonek i postanowiłam zostać ogrodnikiem. 



Moje osłonki czekają  teraz na krzaczki. Na razie trzeba było zrobić rozsiew. Jak widzicie, nomenklaturę fachową już opanowanowałam ;) 
Najbardziej interesuje mnie co wyrośnie z poziomek i pomidorów. Nie wiem dlaczego mam nieodparte wrażenie,że moje rozsiewy pozostaną w śnie zimowym na zawsze. ;) 

środa, 1 kwietnia 2015

Wegańskie naleśniki z pastą z pieczonych warzyw

Nie wiem od czego zacząć ten post...

Czy od tego, że : 

nie chce mi się robić dobrych zdjęć kulinarnych i czasami mam do siebie pretensje, że nie ustawiam... nie robię tła, nie dbam o czyste naczynia, o jakość podania, itd... No ale tak.. z drugiej strony, to ten blog kulinarnym nie jest, więc to mnie usprawiedliwia. Poza tym , jak na matkę polkę przystało... kiedy to ja mam czas na organizowanie sesji zdjęciowych jakimś groszkom, sałatom i innym chwastom?
To był mój temat nr 1 , który chicałam dziś poruszyć. Bowiem za każdym razem, kiedy strzelam fotkę swoim smartfonem , od biedy czasem obrabiając ją jakimś filtrem albo przepuszczając przez Insta , przez mą głowę przebiega myśl "Oż ja cię chromolę.. u Smakoterapi takie fajne zdjęcia... u Olgi to samo.. na wege blogach aż ślinka leci, szczęśliva jak czasem wrzuci jakieś żarcie to od razu czuję głód.. a ja tu taką miernotę wciskam", ale jak powiadam, a w zasadzie piszę - to nie blog kulinarny, a "ja się panie nie znam, zarobiony jestem" :) i od razu mi lżej . 

Czy od tego, że: 

Zeżarłam naleśniki, które zrobiłam dla dziecka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!???
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że były pyszne ! 

Wybieram więc bramkę nr 2. Napiszę o tych naleśnikach. Wam też będą smakować ! 

Naleśniki robię z przepisu Jadłonomii, tak jak opisywałam to w przepisie Naleśniki Zmyła
Dziś zamiast syropu dodałam ksylitol. 

A pastę zrobiłam z .. resztek.. i na prawdę ciężko mi było uwierzyć, że wyszła taka smaczna. 

Obrałam dwie marchewki, połowę dużej cukinii, pół cebuli. Warzywa pokroiłam na kawałki, wrzuciłam do naczynia żaroodpornego, dodałam gotowanej soczewicy, która ostała się z wczorajszego dnia. Wszystko posypałam lekko tymiankiem i polałam płynnym olejem kokosowym. Piekłam 30 minut w 200 stopniach. Marchewka była trochę twardawa, więc myślę, że można było piec albo pod przykryciem albo dłużej :) 
W niczym mi to jednak nie przeszkodziło, w domu panował głód kolacyjny. 
Upieczone warzywa zmiksowałam dodając odrobinę wody. 


Potomek zjadł aż 3 naleśniczki na kolację. 
A ja zeżarłam resztę !! :( Były taaakie dobre! 


Pozbawiłam własne dziecko jutrzejszego drugiego śniadania.... 

:) 

Nic nie szkodzi.. jutro wymyślę coś innego , a co ! 



niedziela, 29 marca 2015

Domowa granola


Skończyła się zima, dzięki Bogu. Zima, podczas której obudziły się i nie miały szans wymrzeć wszystkie cholery świata. Ale to już za nami, a razem z wiosną przyszła także energia kulinarna. Mam mnóstwo fajnych przepisów, które wypróbowałam ostatnio, zatem bądźcie uważni, bo na bieżąco będę je Wam podrzucać w ramach inspiracji. 


Na pierwszy ogień idzie 


DOMOWA GRANOLA 

1 szkl płatków owsianych 
( ja dałam zwykłe, ale można dać bg)
1/2 szklanki pokrojonych daktyli 
1/2 szklanki rodzynek
 (kupuję w Rossmannie niesiarkowane) 
1/2 szklanki jagód Goji
1/2 szklanki suszonej żurawiny niesiarkowanej 
garść płatków kokosowych 
kilka suszonych moreli 
kilka suszonych fig 
4 łyżki miodu
cynamon 


Piekarnik rozgrzewam do 170 stopni ( termoobieg + grzanie góra), wszystkie składniki oprócz rodzynek mieszam ze sobą, wrzucam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia lub matą do pieczenia, np z ostatniej akcji w dyskoncie na L :) , i zostawiam na 20-25 minut sprawdzając co jakiś czas, czy górna warstwa się nie przypala. Trzeba przemieszać parokrotnie podczas pieczenia. Po wyjęciu z piekarnika dodaję rodzynki. 


Potomkowi granolę podaję z mlekiem roślinnym, sobie serwuję z jogurtem lub mlekiem krowim. Robiliśmy próbę z odrobiną koziego jogurtu o dobrym składzie, ale nadal po podaniu białka mleka zwierzęcego pojawia się wysypka.....eh.. 
Orzechów nie włączam w skład granoli również ze względu na nietolerancje. 

Smacznego :) 






piątek, 20 marca 2015

Jadłospis małego alergika przy kandydozie

Jak na autorkę piszącą blog żyjący swoim własnym życiem, kompletnie niekomercyjny, w zasadzie ani  parentingowy, ani kulinarny.....takie "niewiadomoco"... dostaję okrutnie dużo maili z prośbą o przypomnienie historii choroby Potomka, pytania dotyczące objawów i leczenia, prośby o jadłospis i tym podobne. 
Kochani! najwięcej informacji odnajdziecie na blogu, który pisałam na bieżąco. Teraz naprawdę nie pamiętam wielu szczegółów, szczególnie, że grzyba jako tako nie leczymy. Ta historia jest już naszą przeszłością. Dziś po prostu trzymam rękę na pulsie i tyle. Bardzo wiele produktów wprowadziłam ponownie do diety, w tym cukier. Wiadomo, bez przesady, zawsze rozsądnie i z głową - ale raz na jakiś czas pojawia się w menu. 

Jeśli zaś chodzi o jadłospis. 
Od naszej pani dietetyk nie otrzymałam gotowego jadłospisu. Pani przygotowała zestaw przepisów dopasowanych do diety Potomka ( alergeny ), do jego wieku, biorąc pod uwagę naturalną suplementację w odpowiednie witaminy i mikroelementy. Są to przepisy dopasowane indywidualnie do danego pacjenta, którym w tym przypadku był Potomek. Nie czuję się upoważniona do udostępniania tych przepisów publicznie lub przekazywania ich dalej.  Przepraszam, jeśli ktoś w tym momencie poczuje się urażony. 
Z całego serca zachęcam Was do poszukania w swojej okolicy osób, które zajmują się leczeniem takich schorzeń jak nietolerancje pokarmowe, czy grzybica. Szczególnie dietetyków lub lekarzy leczących naturalnymi metodami, sprawdziłam na skórze swojego dziecka i obecnie sprawdzam na sobie, że ma to sens i jest skuteczne! 
Polecam Wam też blogi takie jak Smakoterapia czy Biblia Smaków. Przepisy, które są tam prezentowane przeważnie nadają się do włączenia do diety p/grzybiczej. 
Polecam Wam taż blog pysznadieta, autorka - Joanna - również prezentuje na jego łamach sporo przepisów dotyczących diety przy kandydozie. 
Nasza pani dietetyk podała nam kilka propozycji przepisów, niewiele w sumie, chodziło o to, żeby sprawdzić, na co Borys pójdzie, a co będzie raczej nie do przejścia w kwestii menu.  Żeby nie było monotonnie grzebałam w necie poszukując jakichś inspiracji. Do tej pory grzebię. 

Notatek z przeprowadzonej diety i gotowych jadłospisów, zatwierdzonych przez specjalistę nie posiadam. Prowadziłam na własne potrzeby zeszyt, w którym zapisywałam, co Borys jadł danego dnia, jakie leki przyjmował, jak się wypróżniał, zachowywał, jak reagowała skóra. Przepiszę za chwilę menu z kilku dni, jednak zastrzegam, że są to tylko i wyłącznie moje notatki prywatne. Nie czuję się , gdyż absolutnie nie jestem, żadnym autorytetem w kwestii leczenia kandydozy, zatem nie traktujcie tego, co za chwilę napiszę jako zalecenia dietetyczne i prawidłowy przykład diety p/grzybiczej, która pewnie zawiera jakieś błędy, ale może stanie się dla kogoś punktem zaczepienia, by móc dalej sprawniej działać. 
Notatki były robione w październiku 2014 roku, jest to okres po wyleczeniu przerostu grzyba, stąd wprowadzone słodkie owoce jak suszone daktyle czy banany, ale jeszcze wtedy była to dieta bezglutenowa, bezmleczna, bezjajeczna ( bez białka), bezdrożdżowa, bezcukrowa, bez orzechów i cytrusów. Borys nie przepada za warzywami, zatem w naszym menu nie ma ich za wiele. Serdecznie zachęcam do podawania tychże! Ja przemycałam je głównie w zupach i surówkach czy sałatkach obiadowych. 

Dzień 1 

Śniadanie: garść domowego musli z domowym mlekiem ryżowym,posypane cynamonem 
II śniadanie: baton daktylowy, sok jabłkowy bez cukru (b/c)  domowy 
Obiad: kluski z kaszy kukurydzianej z sosem pomidorowym i burgerem mięsno warzywnym 
Podwieczorek : mała gruszka 
Kolacja: 3 placki jaglane z papryką i porem , smażone na maśle klarowanym 

Dzień 2 

Śniadanie: kasza jaglana z domowym mlekiem ryżowym, gruszką, cynamonem, 2 łyżki wiórków kokosowych, łyżka rodzynek. 
II śniadanie: płatki kukurydziano ryżowe bezglutenowe z jedną łyżką konfitury domowej b/c 
Obiad: zupa krupnik z ziemniakami i kaszą jaglaną ( zupa bezglutenowa) 
Spacer : baton daktylowy 
II danie:ryba z sosem pomidorowym 
Kolacja : placki jaglane na maśle klarowanym 

Dzień 3 

Ś: płatki kukurydziano ryzowe bg, b/c, z mlekiem ryżowym i konfiturą b/c, cynamon 
II śn. : kiełbaska bg, bezmleczna, bez konserwantów, wędzona 
Obiad: krupnik z kaszą jaglaną i ziemniakami , kawałek pieczonej polędwicy, ryż, salatka z pomidorów, oliwek, ogórków kiszonych i zieleniny 
Podw.: baton daktylowy, 2 kubki mleka ryżowego 
Kolacja: budyń z kaszy jaglanej , mleka ryżowego, masła klarowanego, wiórek kokosowych, ksylitolu, jabłka, cynamonu, jagód goji 
[ generalnie zasada powinna być taka, że kolacje są warzywne z dodatkiem kasz najlepiej bg, u nas to nie przechodziło, zatem częściej robiłam kasze na słodko niż na wytrawnie] 

Dzień 4

Śn.: chleb gryczany na zakwasie ( Rossmann) , z olejem kokosowym, pieczoną polędwicą domową . Mleko ryżowe 
II śn . : 3 wafle ryżowe posmarowane cienką warstwą miodu domowego, pół małego banana 
Obiad: zupa pomidorowa z makaronem bg, polędwica z warzywami 
Podw.: domowa babeczka kokosowa 
Kolacja: kiełbaska bm, bg, herbata ziołowa 

Dzień 5

Śn: owsianka z płatków bg z mlekiem kokosowym, suszonymi jabłkami, łyżką miodu, cynamonem 
II śn: zupa pomidorowa z makaronem bg 
Obiad: indyk pieczony , kasza gryczana biała, warzywa surowe 
Podw.: kompot malinowy b/c  , maliny z kompotu 
Kolacja: 2 parówki bg i bm ( jak na prawdziwego parówkożercę przystało ) 

Dzień 6

Śn: jaglankana wodzie, z gruszką, awokado i ksylitolem 
II śn. : wafel ryżowy z miodem  
Obiad: kapuśniak bez ziemniaków, ryż z potrawką mięsną z kurczaka 
Podw. : domowa babeczka kokosowa, jabłko
Kol: cukinia nadziewana kaszą jaglaną, sosem pomidorowym, ziołami 

Dzień 7 

Śn: chleb gryczany na zakwasie (Rossmann) z olejem kokosowym, pomidor, plaster polędwicy pieczonej, mleko ryżowe z cynamonem 
II śn: kapuśniak bez ziemniaków 
Obiad: mięso gotowane z indyka, surówka z jabłka i marchwi
Podw: wafle ryżowe z roztartym awokado
Kolacja: "chleb" z wegańskiego ciasta na gofry, z pastą z awokado i żółtka jaja wiejskiego, z pomidorem. 

Dzień 8 

Śn: jaglanka na wodzie z dodatkami ( jagody goji , gruszka, cynamon, olej kokosowy) 
II śn:  nalesniki gryczane z dżemem bc 
Obiad: zupa pomidorowa z makaronem bg , mięso z indyka + surówka 
Podw. pieczywo chrupkie ryżowe i kukurydziane
Kolacja: placki jaglane 

Dzień 9 

Śn: owsianka z płatków owsianych bg z dodatkami 
II śn: sałatka: jabłko, awokado, słonecznik, zmielone siemię 
Obiad: krupnik, mięso gotowane z kaszą gryczaną, sałatka z pomidora, oliwek i ogórka kiszonego 
Podw: kisiel domowy 
Kolacja : chleb gryczany na zakwasie z pastą z ciecierzycy ( dziecięcy hummus z sezamem i pietruszką zieloną) 

Dzień 10

Śn: chleb gryczany na zakwasie bg z pastą z ciecierzycy 
II śn: deser owocowy ( domowy mus) 
Obiad: gotowany królik+ surowka z jabłka i marchwi 
Podw. wafle ryżowe z cienką warstwą pasty z ciecierzycy 
Kol: chleb bg z olejem kokosowym, pomidorem, ogórkiem kiszonym, zioła 

Dzień 11

Śn: jaglanka 
II śn: mleko ryżowe z karobem, pieczywo chrupkie 
Obiad: rosół z makaronem bg, mięso gotowane
Podw. owoce z połową jogurtu sojowego i cynamonem 
Kolacja: racuchy gryczane bg z jabłkami i resztą jogurtu sojowego 

Dzień 12

Śn. racuchy z jabłkami 
II śn: rosół z makaronem 
Obiad: mięso gotowane z kaszą jaglaną i surowką 
Podw. ciastko gryczane 
Kolacja: kotlety brokułowe 

Dzień 13

Śn: kiełbaska wędzona bg i bm 
II śn: naleśnik gryczany z musem z malin 
Obiad : zupa ogórkowa, kotlety brokułowe
Podw. pieczywo chrupkie 
Kol: naleśnik gryczany z pastą warzywną 

Dzień 14

Śn. placki ryżowe śniadaniowe z polędwicą pieczoną i pomidorem 
II śn:  placki ryżowe z musem gruszkowym 
Obiad : zupa ogórkowa, polędwica z ziemniakami, pieczone buraki 
Podw. pieczywo chrupkie z miodem 
Kol. naleśnik gryczany z musem owocowym 

Tak jadał Borys - alergik na diecie p/grzybiczej. 
Menu mieliśmy bardzo proste i  monotonne. Gdy jednego dnia zrobiłam naleśniki to hurtowo - na dwa dni do kilku posiłków dziennie :) przy tak okrojonej diecie i specyficznych smakach małego dziecka, któremu trzeba poświęcać sporo czasu nie sposób stać przy garach cały dzień. Trzeba sobie radzić. Eksperymentowałam tylko na początku, szukałam zamienników, zastępników, próbowałam zastąpić każdą potrawę, którą jadł do tej pory tym samym, ale z użyciem produktów dozwolonych. Cóż.. to była walka z wiatrakami. Czasem się nie da, czasem nie wyjdzie, czasem mnie smakowało, a Borysowi nie... poddałam się, a w zasadzie odpuściłam. Postawiłam na prostotę, przynajmniej do czasu gdy nie wprowadzimy drożdży lub glutenu. Wówczas można już coś zdziałać i tak właśnie jest teraz, gdy w diecie Potomka są już obydwa produkty. Teraz mam większe pole manewru i mogę poszaleć w kuchni i co ważne - prawie wszystko się udaje :) 

Tym optymistycznym akcentem - żegnam na chwilę i życzę 
Smacznego ! :) 







sobota, 31 stycznia 2015

Naleśniki "Zmyła" z pastą warzywną (wegańskie)

Najpierw trochę faktów.
Przynoszę dobre informacje dotyczące kwestii rozwoju Potomka. Mowa ruszyła, zaczyna powtarzać nowe dla niego słowa, więc to dla nas ogromny skok. Przyzwyczaił się już do swoich zajęć logopedycznych, na zajęciach grupowych nie rozbija grupy, na zajęciach z metody krakowskiej radzi sobie coraz lepiej, ostatnio wykonał wszystkie zaplanowane przez logopedę ćwiczenia.  
Poza tym rozwija się bardzo dobrze, jest najmądrzejszym Potomkiem na świecie i daje nam tyle radości, jak stąd na księżyc i z powrotem :) 
Przed nami diagnoza SI. Jesteśmy umówieni do pewnej pani dr na 5 marca, może uda się pójść wcześniej, jeśli ktoś inny odwoła wizytę. Pani dr zadecyduje, czy nas wysłać na diagnozę czy nie. Ale spróuję ją przekonać :)  Zależy mi, żeby iść w ramach NFZ, stąd taki długi termin oczekiwania na wizytę. 

A teraz bohaterowie tematu posta , czyli wegańskie 

NALEŚNIKI "ZMYŁA" ze słodką pastą warzywną

"Zmyła", bo idealnie nimi oszukuję mojego antywarzywniaka :) 
W smaku są słodkie, a przemycam przy okazji  fasolkę mung ( źródło wapnia i fosforu), dla mnie więc są idealne.




Składniki:

Naleśniki
(glutenowe, wegańskie)

Robię je wg przepisu z bloga jadłonomia [TU] , ale trochę modyfikuję skład:

30g masła klarowanego
1 szklanka mąki
1/3 szklanki zmielonych płatków owsianych
1 i 3/4 szklanki mleka roślinnego ( u nas zazwyczaj ryżowe)
około pół szklanki wody gazowanej
szczypta soli
pół łyżeczki syropu klonowego

Wykonanie naleśników:
Masło rozpuszczam. Płatki mielę. Łączę składniki, wodę dolewam na samym końcu, tak aby ciasto miało idealną konsystencję. Smażę na patelni wysmarowanej cienką warstwą oleju lub masła klarowanego.
[Wersja na TM: płatki zmielić 10 sek, obr. 10), przełożyć do innego naczynia. Masło rozpuścić 2 min 30 sek , 60 stopni, obr. 3, dodać pozostałe składniki , wymieszać 20 sek, obr. 5 dodając około 100g wody w trakcie mieszania. Jeśli ciasto będzie zbyt gęste dodać resztę wody i wymieszać 10 sek, obr.4)


Pasta:

2 marchewki 
szklanka fasoli mung (surowej)
kurkuma
tymianek
oliwa
sól

(olej kokosowy i woda, jeśli pasta jest zbyt sucha)


Wykonanie pasty:
Marchewki obieram, kroję w cienkie słupki ( jak frytki) , układam w natłuszczonym oliwą naczyniu żaroodpornym, posypuję tymiankiem i kurkumą ( do smaku), polewam oliwą, przykrywam pokrywką od naczynia lub folią aluminiową i piekę w piekarniku w 200 stopniach przez około 30 minut. W tym czasie gotuję namoczoną wcześniej fasolę. Staram się strączki moczyć długo, prawie dobę, ale gdy zapomnę, moczenie skraca się do godziny, dwóch. Fasolę gotuję około 40 minut, solę na samym końcu, odcedzam, zostawiam w garnku na jakieś 15-20 minut pod kocem lub na ciepłej płycie indykcyjnej.

Gdy wszystko gotowe , łączę składniki, blenduję je w TM "na raty". Na początku 20 sekund, obr.10, potem zbieram pastę ze ścianek naczynia i znów 10 sek. obr10. Jeśli jest zbyt sucha, łyżką zgarniam pastę ze ścianek naczynia i dodaję oleju kokosowego - około pół łyżki i wody, na oko :) I znów blenduję około 10 sek , obr. 10. U nas chodzi o to, żeby uzyskać konsystencję smarowidła,  fasola nie może być wyczuwalne w paście. W przeciwnym razie pasta jest , cytuję : "Mamo, ble" :)

Gotową pastą smaruję cienko naleśniki ( sobie zdecydowanie grubiej) i podaję. Pozostałą część chowam do szklanego pojemnika i przechowuję w lodówce do 3 dni max. Tym razem spróbuję zamrozić. Zdam relację :)

Podaję je na kolację lub obiad, a czasami nawet na śniadanie następnego dnia.

Smacznego !