Ponad rok temu, bo w czerwcu 2015 , po szczepieniu na odrę, świnkę i różyczkę zaczęła się u nas lawina chorób. Potomek dosłownie wpadał z jednej infekcji w drugą, z zaledwie kilkudniową przerwą między nimi. Szczepionka ( co ponoć częste) tak obniżyła mu odporność , że całe wakacje przechorował nam dość konkretnie i nie były to zwykłe przeziębienia. Parę dni po ostatniej letniej chorobie poszedł do przedszkola , był to dla niego pierwszy rok uczęszczania. Od tego momentu w zasadzie katar nie znikał. Miał tylko różne oblicza :) Raz gęsty, raz wodnisty, raz "niewiadomojaki". Zazwyczaj był bardzo gęsty i "trudnowyciągalny". Ciężko było rozpuścić wydzielinę, wyczyścić porządnie nos. Potomek przyjmował najrożniejsze specyfiki naturalne, farmakologię, sterydy, syropy, homeopatię.. nic. Przerobiliśmy Nasonex i Fixonase, Mucofluid - nic z tych specyfików nie odetkało nosa na tyle by był drożny. Leki stosowane były miesiącami, codziennie. Do tego laryngolog przepisywał robione proszki w opłatku z pseudoefedryną. Po nich Potomek miał tyle "energii", której niestety nie dało się spożytkować w jesienne i mokre wieczory, więc pozostawało tylko przyglądanie się jak demoluje mieszkanie i niemalże łazi po ścianach. Te proszki zdecydowanie nie pomogły na tyle, by można było przymknąć oko na ich skutki uboczne ( takie jak przyspieszona akcja serca, czy okropna nadpobudliwość). Do tego non stop, kilka razy w miesiącu inhalowany był zestawem Berodual + Pulmicort. Te inhalacje bardzo pomagały Potomkowi na infekcje zwiazane z oskrzelami, gdyż następstwem gęstego kataru i niedostatecznie oczyszczonego nosa zazwyczaj było zapalenie oskrzeli.
Niestety żyjemy w mieście, w którym tego typu infekcje są na porządku dziennym u dzieci. Powietrze nas tu nie rozpieszcza i utrudnia nie tylko leczenie, ale i życie codzienne ( np zakaz spacerów od jesieni do wiosny.....).
Potomek chorował często, w zasadzie nasz harmonogram miesięczny wyglądał w ten sposób :
- tygodniowa frekwencja w przedszkolu
- 10 do 14 dni zwalczania infekcji w domu
- tygodniowa frekwencja w przedszkolu.
Na koniec roku panie podliczyły obecności i nieobecności Borysa i faktycznie jego frekwencja wynosiła 50%.....
Gęsty katar i ciągłe infekcje nie rzutowały tylko i wyłącznie na oskrzela. Mieliśmy ogromny problem z trzecim migdałem. Przeszliśmy przez trzech laryngologów krakowskich i myślę, że dziś z perspektywy czasu mogę odważnie powiedzieć, że żaden nie był niestety dobry i z pewnością żaden nam nie pomógł :(
Temat trzeciego migdała u Potomka był naprawdę bardzo poważny. Mieliśmy do czynienia z oddychaniem przez buzię ( nos "zacementowany" ) , ciągłym katarem, i czymś, czego żadnemu rodzicowi nie życzę.... z bezdechami nocnymi. Długo walczyliśmy o obkurczenie migdała. Laryngolodzy leczą bardzo sztampowo, w zasadzie każdy leczył podobnie. Niestety dopóki leki były podawane jeszcze "jako tako" dało się funkcjonować, ale gdy trzeba było je odstawić problem wracał ponownie, często ze zdwojoną siłą. Po masakrycznych kilku nocach przy jednej z poważniejszych infekcji, kiedy siedziałam w nocy przy Potomku, słuchając czy oddycha, a gdy długo tego nie robił szturchałam ciałkiem,żeby zaczął podjęłam decyzję, że to koniec walki o obkurczenie migdała i czas skończyć z tym raz na zawsze. Udaliśmy się do kolejnego laryngologa, również poleconego. Podczas badania endoskopowego okazało się, że trzeci migdał przesłania ponad 90% nosogardła. Powiedziano nam, iż sytuacja jest na tyle poważna, że gdyby diagnoza miała miejsce zimą Potomek dostałby skierowanie na zabieg z adnotacją "PILNE" i to raczej prywatnie niż na NFZ. Rozważaliśmy i taką opcję, ale lekarz, u którego byliśmy nie przeprowadza zabiegów prywatnie. Zależało nam, żeby to właśnie On operował naszego syna. Postanowiliśmy czekać. Dzięki uprzejmości pana doktora przyspieszyliśmy nico termin zabiegu i udało się go ustalić na "za pół roku", tj na wrzesień 2016. Po cichu liczyłam, że uda nam się jej uniknąć, ale prawdę powiedziawszy z dnia na dzień było coraz gorzej.... a czas uciekał. Leki przepisane przez laryngologa znów nie pomagały. Postanowiłam udać się do pulmunologa, myślałam że może to jednak nie migdał jest przyczyną chorób tylko oskrzela. Trafiliśmy do pediatry pulmunologa z polecenia, z dość dobrymi opiniami wśród znajomych nam osób. Niestety tutaj też bardzo się rozczarowałam.. a szkoda, bo pani doktor to bardzo dobry i przyjemny człowiek. Po raz kolejny miałam wrażenie, że nikt mnie nie słucha, że znów lekarz uważa mnie za psychomatkę, patrząc z przymrużeniem oka na moje wywody. Pozwoliłam jednak poprowadzić Borysa tak jak życzyła sobie pani doktor. Ale gdy po kilku kolejnych miesiącach nie było żadnej poprawy ani żadnego innego pomysłu na leczenie, do tego dziecko nie było porządnie zdiagnozowane tylko leczone na wszystko co możliwe - jak mawiała pani doktor : "obstawione z każdej możliwej strony" zrezygnowaliśmy z wizyt.... Potomek dostawał leki na alergię, której nikt nie chciał diagnozować. Pytając dlaczego mam mu podawać ten i ten lek słyszałam : " bo być może to alergia". Do nosa cyklicznie dostawał antybiotyki i sterydy, ale nikt nigdy nie zasugerował wymazów z nosa czy gardła. Robiłam na własną rękę i zawsze było czysto.... nie wiem co miał ten antybiotyk leczyć..... lekarka przepisywała go co prawda na zatkany nos... ale to naprawdę nic nie pomagał. Do tego wszystkiego Potomek codziennie dostawał sterydy, które z pewnością nie pozostały obojętne dla tak małego organizmu , szkoda tylko, że niewiele pomagały. Zawsze kończyło się tak samo.... zatkany po kokardę nos i po tygodniu zapalenie oskrzeli. Po konsultacji z lekarką z rodziny uznałam, że dalsze postępowanie tą drogą nie ma sensu. Nie ma sensu leczenie na oślep, bez konkretnych diagnoz...Odstawiliśmy więc wszystkie możliwe leki. I Aerius, i Singulair, i Nasonex i Sinupret, i proszki z efedryną, i Efrinol i Dicortineff , i Entitis ( ten akurat polecam :) świetnie poradził sobie z rozpulchnionymi migdałami podniebiennymi) i wszystkie inne syropy i krople.. Jak widać nie brał tego wszystkiego mało :/ Podjęłam decyzję, że przeprowadzę u Potomka program oczyszczający z toksyn, bakterii i wirusów. Że jeśli mam leczyć na oślep, to wolę to robić ziołami i substancjami naturalnymi a nie antybiotykami i sterydami. Pomyślałam, że już nie mam nic do stracenia... zabieg zabookowany, wakacje przed nami... mam 3 miesiące na to, żeby sprawdzić, czy mój pomysł będzie miał sens. Uznałam, że byliśmy naprawdę wszędzie i chyba u wszystkich :) Łącznie z jakąś czarodziejską, krakowską zielarką , która przelewając mocz z próbówki do probówki odczytała wielką prawdę ("Pani Syn jest małym psotnikiem, prawda? Tak... bardzo ruchliwy chłopiec.. oj ale chorowity" - odkrycie na miarę stulecia...... ). Dając nam zioła powiedziała: "Jestem pewna, że to pomoże i już do mnie nie wrócicie! " no cóż.. miała rację - nie wróciliśmy, chociaż głównie dlatego, że nie pomogła.
Szukałam, pytałam, grzebałam i znalazłam. :) Poznałam fantastycznych dietetyków i specjalistów od zdrowego żywienia oraz uroczą i kochaną Panią Doktor Tatianę. Ludzie Ci poświęcając nam swój czas bardzo wiele mnie nauczyli, mnóstwo rzeczy wyjaśnili i pokazali jaką drogą powinniśmy pójść, żeby pomóc synkowi. Mimo uczciwości i ciepła jakie płynęło od tych ludzi czułam się bardzo zrezygnowana i bez wiary w to, że istnieje jeszcze na tym świecie coś, co mogłoby nam pomóc.... Musiałam sobie wszystko pięćset razy przemyśleć i najpierw spróbować na sobie :) Wpierw zaczęłam od picia polecanej przez dr Tatianę wody zasadowej z koralowcem. Jako, że sama czułam się po niej rewelacyjnie, zaczęłam podawać ją małymi porcjami Potomkowi. Po miesiącu podawania samej wody i widocznej poprawie podjęliśmy decyzję o przeprowadzeniu 8 tygodniowej kuracji ziołowej, która składała się głównie z konkretnych zestawów koncentratów ziół. Podstawą tej kuracji było picie odpowiedniej ( zasadowej) wody i przyjmowanie suplementów pochodzenia naturalnego takich jak olej z czosnku, kora pau d'arco, srebro koloidalne, aloes, czarny orzech. Do tego wszystkiego należało gościa przerzucić na dietę bez pszennej mąki, cukru, mleka i jego przetworów, drożdży, niezdrowej i wysoko przetworzonej żywności. Z dietą "bez" mieliśmy już raz do czynienia, więc nie była nam straszna. Ponadto, za radą jednej dobrej duszy zaczęliśmy płukać Potomkowi nos i zatoki ustrojstwem, które nazywa się Fix Sin, ale do wody dodawałam srebro koloidalne i proszek o bardzo wysokim Ph ( 12), czasami zaprzałam, odcedzałam i dolewałam do FixSin'u pau d'arco, które jest przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwgrzybicze.
Było ciężko.. a może powinnam napisać,że nie było łatwo :) Lepiej brzmi. Zaczęliśmy po urlopie, w wakacje , a skończyliśmy pod koniec września.
Z dnia na dzień było coraz lepiej. Wpadłam w jakąś mega euforię, nie mogłam w to uwierzyć. Skończyły się bezdechy... ( !!) , skończyło się oddychanie buzią, ODETKAŁ SIĘ NOS! ( po roku !) To wszystko wyglądało tak pięknie, że aż strach było się cieszyć. Potomek spał tak cichutko, że kilka razy w nocy sprawdzałam czy oddycha obserwując klatkę piersiową lub próbując wyczuć ciepłe powietrze pod noskiem. Do tej pory jeszcze czasami mam takie detektywistyczne zapędy.
Na dwa tygodnie przed planowanym zabiegiem mieliśmy wyznaczoną wizytę u naszego pana doktora. Po badaniu endoskopowym okazało się, że migdał obkurczył się i prawie osiągnął normę ! Lekarz trochę niedowierzał. Powiedział wówczas : "W zeszłym roku też mieliśmy kilka takich cudownych obkurczeń". Pozwolił odwołać zabieg, uznając , że na dzień ówczesny nie jest on konieczny. Zaordynował leki i zapytał, co aktualnie Potomek bierze. Przyznałam się wtedy, że nie bierze nic od prawie 3 miesięcy. Ani antybiotyków, ani sterydów, ani p/alergicznych, nic... Wtedy poczułam się jak prawdziwa psychomatka....a lekarz patrzył na mnie jak na kosmitę. Zapytał się co ma więc przepisać... Yyyy... a skąd niby ja mam to wiedzieć? Jam marny inżynier przecież, a nie medyk .. :)
Nie przepisał nic, bo po co , skoro ( jak już pewnie zdążył się zorientować) to nie leki nam pomogły. Pan doktor nie zapytał mnie jednak, co wpłynęło na ten cud ozdrowieńczy. A szkoda, że go to nie interesowało, mogłoby mu się przecież nie raz przydać :)
Sama zaczęłam z lekarzem temat płukania nosa pytając, czy możemy to robić dalej. Był mocno zdziwiony, że Potomek pozwala sobie wykonać tę czynność. Uznał, że skoro płuczemy nos, to on nie musi przepisywać leków, bo tyle wystarczy i że to najlepsze co można w tym wypadku robić..... Well...
Nochal płuczemy więc do dzisiejszego dnia. Jako, że nie jest to najprzyjemniejsza czynność na świecie ograniczyliśmy się do zabiegów płukania co drugi dzień. Stwierdzam, że nie ma lepszego lekarstwa na zatkany nos. Potomek już nie wie, co to katar. W zasadzie to każda infekcja od tego momentu przebiega z max 2-3 dniowym katarem i potem czary-mary nos jest czysty i drożny.
Na podstawie naszych doświadczeń, uważam , że w przypadku infekcji bardzo cenny jest dodatek srebra koloidalnego i mikrohydryny. Poleciłam kilku znajomym mamom i z tego, co mi wiadomo są one równie zadowolone jak ja. Ważne jednak, aby srebro było odpowiedniej jakości i ze sprawdzonego źródła. Ja używam konkretnego produktu , którego jestem pewna i który sprawdziłam na sobie i innych członkach rodziny. Wypłukuje się ono z organizmu całkowicie po max.80 dniach od podania ostatniej dawki i nie powoduje posrebrzycy. Do tego jest rewelacyjne (!) na wszelkie bóle gardła, problemy skórne ( pokrzywki i wypryski alergiczne), babskie sprawy i .. ehh.. generalnie u nas w domu prawie wszystko leczy się wpierw tzw sreberkiem... od pryszcza po zapalenie oskrzeli.... PO-LE-CAM!
Nie ma też lepszego sposobu na wypłukiwanie alergenów i przedszkolnych zarazków niż cowieczorne płukanie nosa i zatok. Bardzo żałuję, że zaczęliśmy to tak późno robić.
Teraz przygotowujemy się całą naszą trzyosobową rodziną do porządnego odrobaczania , również sposobami naturalnymi. Ja natomiast przeprowadziłam u siebie miesięczny kompleksowy detoks organizmu i czuję się jak nowo narodzona. Minęły kilkuletnie alergie i problemy skórne...czuję się świetnie ! I szczerze polecam ! :) Ale o tym innym razem.....
Trzymajmy się ramy....!
Do następnego !
EDIT: otrzymuję od Was mnóstwo zapytań odnośnie produktów, których używałam. Sprawa nie jest prosta, nie mogę jej opisać wprost na blogu, ponieważ nieodpowiednio użyte produkty mogłyby narobić więcej szkody niż pożytku. Każdy przypadek wymaga konsultacji i poznania historii dzieciaków ( najczęściej pytają zatroskane mamy :) ). Korzystalismy z produktów firmy Coral Club. Jeśli jesteście zainteresowani terapią produktami tej firmy, proszę zarejestruj się w klubie pod tym linkiem https://pl.coral-club.com/registration/?REF_CODE=981353555664 ( rejestracja jest darmowa i nie zobowiązuje do niczego, dodatkowo wszystkie produkty są 25% tańsze dla członków klubu) i odezwijcie się do mnie na FB https://www.facebook.com/matkapolkapisze/ skontaktuję Was z osobą, która prowadziła mojego syna. Osoba ta po dokładnym wywiadzie ZAWSZE dobiera terapię indywidualnie do każdego dziecka. Pamiętajcie, że nawet zioła jeśli są nieodpowiednio dobrane mogą albo nie zadziałać albo zadziałać nie tam gdzie trzeba. Warto zaufać komuś, kto sie na tym zna, tym bardziej, że po rejestracji w klubie Coral otrzymujecie opiekę bez ponoszenia dodatkowych kosztów za konsultacje.