wtorek, 15 kwietnia 2014

Dziewica bezglutenowa

Tak mogłam się określać całkiem do niedawna.
Otóż moi mili. Dzisiaj powstał mój pierwszy , bezglutenowy chleb !! Jestem z niego taka dumna, bo jest po prostu przepyszny. Strasznie się cieszę! Dzięki temu ograniczanie glutenu Potomiastemu już nie będzie tak skomplikowane. Teraz mogę mu dawać chlebek codziennie , tyle na ile ma tylko ochotę :)
Głównemu zjadaczowi oczywiście tak posmakował, że zjadł 3 grube pajdy na kolację! Dla nas szok, bo wcześniej chleba nie tykał, gdy podano do stołu. Co najwyżej chwytał w locie kromkę czy bułkę i spożywał bez dodatków. Dziś zjadł jak człowiek - z dodatkami !
Chleb jest PYSZNY ( chyba się powtarzam ! :) ), wysoki, miękki, z chrupiącą skórką, idealnie wilgotny, o dobrej konsystencji i co najważniejsze, prosty w robocie! Dla mnie, laika i do niedawna narkoglutenowca, kompletnie nie do odróżnienia w smaku od domowego chleba z mąki z glutenem. To jeden z lepszych , jakie zrobiłam samodzielnie. Autorką przepisu jest OlgaSmile, która niesamowicie inspiruje mnie na co dzień swoim blogiem.
Muszę tylko popracować jeszcze nad kolorem jego wierzchniej skórki, gdyż wyszła biała ;-) ale wszystko w swoim czasie!


wtorek, 8 kwietnia 2014

OMC Stylista Fryzur

Ojciec Potomka - jak wspomniałam wcześniej  - inżynier. Ale z duszą artysty :P I przede wszystkim człowiek stąpający po tej ziemi z bardzo mocnym przekonaniem, iż pozżerał wszelkie rozumy świata. :)
To tytułem wstępu.
Rozwinięcie :
Gdy po raz kolejny na placu zabaw pomylono naszego Potomka z dziewczynką zapadła decyzja o pierwszych postrzyżynach.
Myśleliśmy o tym już od bardzo dawna, ale jakoś nam nie było po drodze ( zupełnie jak ze sprawą nocnika i odpieluchowania :) ). Nigdy nie było odpowiedniego czasu, a poza tym, ludzie z nas zabobonni ( w sumie to matka jest wodzirejem w tej kwestii) , więc skoro Potomek nie mówi, to lepiej zostawić jego włosy w spokoju :) Ale przyszła kryska na matyska, czy jakoś tak ...

Jako, że Matka zdaniem Ojca nic nie potrafi dobrze zrobić ;-) a może inaczej... nie potrafi tak dobrze jak Ojciec ( o.. to jest dobry opis sytuacji), OP postanowił sam dokonać zbrodni pozbycia się włosków Pisklęcia . Taki oprawca z niego.

Miał tylko podciąć.. skrócić o centymetr... Znacie to uczucie, gdy wchodzicie do fryzjera i mówicie "Proszę podciąć tylko końcowki!" , a wychodzicie z łysą głową ? No to Potomek chyba dziś się tak poczuł.

Od początku zatem.

Stanowisko fryzjerskie zostało przygotowane. Stołek pod lampą dla klienta, fotel dla fryzjera, nożyczki, woda, grzebień.. Wszystko jest na miejscu. Potomek wystylizowany, obłożony papierowymi ręcznikami i z naciągniętym śliniakiem pelerynką jak na prawdziwy salon fryzjerski przystało. Bajki przygotowane. Czas rozpocząć zabieg.
Ojciec skrupulatnie rozpoczął cięcie. Matka zabawia dziecko jednocześnie próbując opanować ruchy skrętne głową, starając się utrzymać ją pionowo wedle życzenia OP. Pierwsze przymiarki naszego nowego stylisty. Matka próbuje wtrącić dwa słówka, że chciałaby, żeby było tak i tak... Stylista zarządza cisze, jako że musi się skupić na dziele. No dobra! Niechże mu będzie. Tysiąc myśli na raz w głowie matki się przewija, czy zrozumiał co ustalaliśmy? czy wie jak to zrobić ? czy na pewno oglądnął odpowiedni filmik na yt ??

Nagle BUCH!! spada na ziemię pukiel włosów długości 6 cm!!! Matka jak nie wrzaśnie! "Ale moment!!! miało być skrócenie końcówek!!! a tu co to, co to, co to tu do jasnej Anielki spadło.. spadło... spadlooo ??"
"Jakich końcówek ???? Potomek przyszedł do fryzjera , więc fryzjer go tnie! Cicho,bo mnie stresujesz !"
Tnie??? O Potomiasty! To wpadłeś jak twój dziadek przed laty ! ;-)

Kurza twarz! Dziecko łyse wstanie ze stanowiska fryzjerskiego. Padnie trupem jak się w lustrze zobaczy! Matka padnie trupem jak go w lustrze zobaczy! Święty Barnabo! Jakżesz tu z takim na spacer potem wyjść ?? Toż to trzeba będzie po krzakach jeno pomykać, co by nikt nie zobaczył.
Matka zamyślając się tłumaczy sobie, że to tylko parę tygodni, że przecież to nie jej lalka z dzieciństwa, którą jej brat dożywotnio oszpecił wycinając nożyczkami połowę rudych, sztucznych włosków, że Potomek taki śliczny, to może i w nowej, ekstremalnej fryzurze nie będzie wyglądał źle, a w ostateczności kupimy modny kapelusz i też jakoś ujdzie...Nagle BACH!!!! spada kolejny pukiel włosów! Matka ma zawał!

"Cicho kobieto!" przez zęby cedzi stylista. To siedzę cicho, w końcu to stylista. Tydzień czasu ogladał kanały fryzjerskie na yt. Wie co robi!

;-)

Sytuacja powtarza się kilkukrotnie, matka sto razy zamiera. Łzy napływają jej do oczu. Żal cztery litery  ściska. Chociaż tyle, że Potomek siedzi cicho i nie smęci. Dobrze że nie ma lustra przed sobą, bo by tak różowo nie było. Zamykam oczy i widzę tylko to :
http://blog.kamilwojewoda.pl/
Rozumiem Cię dziecko! Też mi przykro! 
Jedno jest pocieszające. Straszono nas , że Potomek będzie się kręcił, będzie wierzgał każdą kończyną, fruwał po ścianach z powodu zalegających na cielsku resztek kłujących końcówek.. a tu proszę... cisza, zero jęknięć, skupienie na bajce. CZAD! Chociaż pewnie dlatego, że żadne końcówki go nie kłuły .... BO TO NIE BYŁY KOŃCÓWKI !!!

No cóż.. pozamiatane... trzeba przyjąć klęskę na klatę. OP stwierdził, że to był pierwszy i ostatni raz. Kolejnym razem Potomek zostanie zaprowadzony do profesjonalnego stylisty ( ciekawe, bo niecałą godzinę wcześniej miałam wrażenie, że takowy stoi przede mną ;-) ) bo to "ciężki kawałek chleba" :)
Trochę opitolony zamiast ostrzyżony, trochę wyszczerbany zamiast wystajlowany, nieco przykrutki....

Zakończenie:
A mnie się nawet podoba :)

Musimy zrobić jakąś bardziej profesjonalną sesję, bo ta była spontaniczna :)








środa, 2 kwietnia 2014

Reorganizacja

Nie wiem od czego zacząć , żeby połowa z Was nie uznała mnie za totalną kosmitkę :)

Może zacznę od tego, że prawie 2 tygodnie temu byliśmy z Potomkiem u logopedy. Tak jak wspominałam, nie możemy się z nim ostatnio coś dogadać :) Potomek jest w tzw grupie ryzyka, ze względu na swojego ojca, który jest szczęśliwym posiadaczem wszelkiego rodzaju dys - dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i Bóg wie jeszcze jakiego "dys", on sam nie jest pewien, ale twierdzi, że dobrze nie jest :) Do tego dochodzi nam wzmożone napięcie  mięśniowe, które miał jako noworodek i które rehabillitowaliśmy do ukończenia 12 miesiąca życia.
Ojciecj Potomka do 3 roku życia nie mówił, potem się rozpędził tak, że niewielu było w stanie go zrozumieć. Pamiętam, że na początku naszej znajomości, po kilku minutach rozmowy telefonicznej, prosiłam, żeby jednak wysłał mi smsa, bo zrozumiałam tylko "Bo wiesz.... brbrrbikhrkhjrkhrkjrh".

Możecie sobie wyobrazić rozmowę.
-"Bo wiesz...hjfdhkhdfkjdkfj"
-Aha....
-"blfjadkajflksjflksdjfsldjflks"
-Oooo... Aha
-"ljdaljdlasjdlsdjflksdjfsdjkfsdkfjskd"
- No coś ty ?!
-"ljfsdjfsdjflsdjflsdflsfksdljf"
- Wiesz co .. nic nie rozumiem... jakieś zakłócenia chyba są.... napisz mi smsa!
Jeb słuchawką !!!
 :)

Z czasem on sam chyba zaczął mówić wolniej , starzeje się, wiadomo, każdy wtedy zwalnia. A może i ja nauczyłam się rozumieć ten bełkot, ot tak po prostu. Przy kontakcie twarzą w twarz nie miałam problemu, po prostu czytałam z ruchu warg ! :)
Chyba mnie zatłucze jak to przeczyta. Gdybym się nie pojawiała dość długo, to .. no wiecie.. mnie nie będzie, stary pojdzie siedzieć , a Potomek zostanie sierotą.. Słabo... ! Ale brnę dalej, co  mi tam :D

Pozostałe dys- chyba mu jakoś specjalnie życia nie utrudniają. Jest inżynierem, więc poematów nie pisze, błędy poprawia mu Word. Liczyć? Już dawno nic nie liczył poza pieniędzmi na koncie, a w zasadzie ich ulatywaniem. Używa kalkulatora, więc ku mojemu nieszczęściu , nigdy się nie sztachnie.
To co ja zauważam na co dzień, to przekręcanie nazw własnych i niektórych słów. Czasem to śmieszne, chociaż może być też męczące, bo potrafi prosić mnie o nóż, a chodzi mu tak na prawdę o widelec i ni huhu nie możemy się dogadać :)

No w każdym razie zmartwiło mnie to, że Potomek ociąga się z mówieniem i miałam wrażenie, że 22 miesięczne dziecko powinno być trochę bardziej wygadane. Do tego dochodziła ogromna nadpobudliwość, agresja, brak koncentracji.  Potomek nie siedzi, nie odpoczywa, nie relaksuje się jak jego ojciec na kanapie. On jest wiecznie w ruchu, jadłby na chodząco, pił na stojąco przebierając nogami , zabawa na siedząco też jest beznadziejna.

Logopeda uznała nas za trudny przypadek. Kompletnie jej się nie dziwię. Potomek miał ciężki dzień wtedy, ale ostatnio ma ich dość sporo, więc dla mnie to nie było nic nienormalnego. Zaleciła wizyty co tydzień. Wstępnie orzekła, że mamy do czynienia z opóźnionym rozwojem mowy. Ale , że spoko - to nie tragedia. Na początek jednak trzeba opanować jego nadpobudliwość i kompletny brak umiejętności skoncentrowania się przez więcej niż sekundę na czymkolwiek, ponieważ w przeciwnym wypadku nie będziemy w stanie przeprowadzić terapii. Czyli etap pierwszy - tzw. behawiorka :)

W międzyczasie dzięki jednej dobrej duszy nawiązałam kontakt z inną duszyczką , która poradziła mi , żebym na samym początku ograniczyła cukier i kazeinę. I powiedziała jakie badania mogę zrobić, żeby wyeliminować przyczyny nadpobudliwości czy dekoncentracji . Powiedziała, że dzięki temu łatwiej będzie wyciszyć Borysa i przygotować do terapii i może behawiorka nie okaże się taka ciężka jak to zazwyczaj bywa. Aczkolwiek ja uważam, że jestem posiadaczką wyjątkowo rozpieszczonego elementu i wcale by mu to nie zaszkodziło. No, ale... pomyślałam "Wchodzę w to!".

Przypomniałam sobie, że dokładnie rok temu gościłam u siebie doradcę od laktacji, a w zasadzie była to pani, a więc doradczyni, która podczas luźnej rozmowy opowiadała mi o tym, czym się zajmuje w życiu poza sprawami dotyczącymi karmienia maluchów. Pani była dietetyczką, ale taką zafiksowaną na zdrowe żywienie. Sama jest na diecie bezmlecznej, bezjajecznej i bezglutenowej, czy jak mawia moja znajoma "bezglutowej" :D Z konieczności, nie z zamiłowania.
Wiedziałam, że wprowadzenie diety poprzedzone jest u jej pacjentów badaniami, w szczególności na nietolerancję pokarmową. U Potomka co jakiś czas pojawiają się jakieś wypryski, wysypki, cuda wianki, do tego wszystkiego próby wątrobowe, które robiliśmy w styczniu wyszły lekko poza normą. Myślę sobie "a co mi szkodzi, zadzwonię!" .

No i udałam się po poradę.
Pani dietetyk wstępnie powiedziała mi co mam zrobić  "na razie", a resztą zajmiemy się po wykonaniu odpowiednich badań w porozumieniu z lekarzem pediatrą, z którym ona współpracuje. No niech będzie.

Stanęło na tym, że będziemy się badać pod kątem nieproszonych gości, takich jak pasożyty i Candida oraz pod kątem nietolerancji pokarmowej, z racji tych wykwitów oraz tego, że Potomek w swej niedalekiej przeszłości przechodził nietolerancję mleka krowiego. Do tego w wywiadzie wyszło na jaw, że budzi się "w nocy koło północy", wierci w łóżeczku, przekręca, mamrocze w nocy, popłakuje przez sen albo budzi się z krzykiem nie do uspokojenia. Wiem, że na to mogą mieć wpływ przeżycia w ciągu dnia i nadmierna stymulacja np telewizorem, dlatego z elektronicznych pudeł powyciągaliśmy kable, żeby sprawdzić, czy jeśli nie ogląda tv to dalej pojawiają nam się problemy. Niestety pojawiają się. Nie uznajemy się za patologiczną rodzinę, chociaż bywało, że talerze fruwały :) ( no cóż.. dwa włoskie temperamenty). Dlatego też postanowiłam pójść za dalszymi radami.

Wykluczyłam sacharozę z jego diety, mleko krowie i produkty mleczne, kozie i w ogóle odzwierzęce. Nieproszeni goście gustują właśnie w takich produktach. Nie będę dziadom , jeśli są, urządzała imprezki kosztem własnego dzieciaka. No fuc...g way !
Własnymi ręcami przygotowuję mleka roślinne. Dziś np. kokosowe ( świetne do kawy , polecam!) :) Ograniczyłam gluten, z racji tego, że zachodzi podejrzenie, że może uczulać. Do wyników badań mamy go ograniczać, czyli np  fundować Potomkowi co drugi dzień totalnie bezglutowy. I tak się staram robić. Wszyscy tak jemy, cała Potomkowa rodzina trzyosobowa. Zakazane dla Potomka produkty wpierdzielamy nocą D:
Jest mi łatwiej gdy i my nie jemy przy nim tego, czego mu nie wolno. Przyznam, że ja przełykam niektóre rzeczy bez gryzienia, bo mi nie smakują :) ale Ojciec i Potomek całkiem się rozsmakowali w takim menu. Ojcu ostatnio podeszły bezglutowe kotlety mielone z indoooora. Twierdzi , że smaczniejsze niż tradycyjne. Dziś będzie bezglutowy schabowy , zobaczymy jakie wrażenie zrobi. A to dla mnie duży sukces bo moja połówka rodem pochodzi ze Ślunska i jego żołądek nie pała z natury miłością bezglutową, zatem cieszy mnie fakt, że udało mi się połechtać tę część wnętrzności mojego męża :)

Zaliczyłam już kilka porażek. Okazuje się bowiem, że z mąk bezglutenowych wychodzi jedno wielkie GIE bez względu na to, co chce z nich zrobić, bez użycia mąki z glutenem czy gumy "cośtam"  :) Ale i do tego dojdę , jeśli  będzie trzeba.

Ponadto , ograniczyliśmy tv i pochodne . I to jest nasz największy sukces! A Potomek też się dość szybko z tym pogodził. Nie pamiętam , kiedy ostatnio "chodził" tv w pokoju dziennym. Nie wiem co się dzieje na świecie :) Ale jakoś mi to nie przeszkadza zbytnio.

Po 2 tygodniach mogę napisać, że mamy nieco inne dziecko. Spokojniejsze, mniej agresywne, przede wszystkim  (wierzę) , że zdrowsze. Zdecydowanie lepiej śpi, chociaż wciąż w nocy koło północy zatacza kręgi w łóżeczku i mamrocze czy popłakuje.
Zostaje nam tylko do ujarzmienia bunt dwulatka, ale na to chyba nie ma recepty :) W przyszłym tygodniu zajmiemy się badaniami. Póki co skontrolowaliśmy jamę brzuszną ( byliśmy na usg) i wszystko jest ok, wątroba też. Więc jesteśmy spokojniejsi.

Na początku było mi żal Potomiastego. Bardzo! Nie mam dalej pewności, czy potrzebna mu taka dieta, ale uznałam, że nie zaszkodzi. Natomiast widząc poprawę własnymi , dużymi , czarnymi oczętami wiem, że dobrze zrobiłam. I już tego nie żałuję. Od braku cukru nikt jeszcze nie umarł. A mleko w każdej chwili mogę wprowadzić z powrotem jeśli okaże się, że to nie ono nam szkodzi. Potomek przeszedł detox, który oduczył go jedzenia wyłącznie białej bułki i serków homogenizowanych, chociaż podejrzewam, że przyzwyczajenie i wręcz uzależnienie od tych produktów jest na tyle jeszcze silne, że gdyby zobaczył taki serek czy Monte, to z pewnością oddałby za nie życie :) Nie mówiąc już o słodyczach, co uważam za swoją osobistą porażkę.

Wymyśliłam nasz własny substytut "serka". Gotuję i miksuję kaszkę jaglana z owocami i dziecię wpierdziela, aż się uszy trzęsą. Z równym zapałem co serek homo, czy inny deser.

Najbardziej ciężko mi z tym calym glutem. To białko wraz z kumplem cukrem są teraz wszędzie , w niemal każdym gotowym produkcie , czasem skrzętnie ukryte w składach, ale wprawne oko matki wszystko wyczai :) Niedługo zrobię doktorat z żywienia, jak babcie kocham.
Gdybyśmy musieli wyeliminować go całkowicie, to chyba sobie palnę, ale żyję nadzieją, że jednak los nas oszczędzi. :)
Niech się jeszcze okaże, że uczula Potomka jajko i już w ogóle będzie pełnia szczęścia w gnieździe. Ostanie się jeno woda i pieczywo chrupkie :)

No i przy okazji :
Macie jakieś pomysły na bezmleczny i bezcukrowy deser z tofu albo posiłek drugośniadaniowy czy kolacyjny ?