niedziela, 26 maja 2013

Dzień Matki

Dzień jak co dzień, ale mimo wszystko :) : najlepsze życzenia dla wszystkich matek Polek!
Matka obchodzi pierwszy raz to zacne święto, niestety Potomek się nie popisał, w nocy marudził, a na dobre wstał o 5.30  :/ Daję mu jednak szansę....może się jeszcze poprawi :-) 

sobota, 25 maja 2013

Cytaty z poradników cz. 1

Matka ma trochę czasu, więc podczytuje ostatnio same mądre książki :)
Oto fragment jednej z nich, który mnie po prostu urzekł :D

"Trzecie Grono Gniewu niech zilustruje smutne świadectwo młodej mamy, którą nazwę Melanie: 

Jeśli mąż jeszcze raz mi powie, że potrzebuje odpocząć, ponieważ "cały dzień harował" , to wyrzucę wszystkie jego ciuchy na trawnik przed domem, dam na luz w jego samochodzie i będę patrzeć , jak toczy się w dół ulicy, a potem sprzedam cały jego bezcenny sprzęt sportowy za dolara na eBayu. A na koniec go zabiję. On na prawdę nic nie rozumie! Jasne, pracował cały dzień, ale z mówiącymi po angielsku , w pełni sprawnymi dorosłymi przyuczonymi do korzystania z ubikacji.
Nie musiał zmieniać im pieluch , kołysać do snu ani wycierać obiadu ze ściany. Nie musiał liczyć do 10,  żeby się uspokoić, ani po raz 303 243 243 oglądać Barneya, ani też sześć razy na dzień wystawiać cyca, żeby nakarmić głodne dziecko. WIEM TEŻ, że nie jadł na obiad kanapki z dżemem i masłem orzechowym. Miał DWIE piętnastominutowe przerwy na "spacer" , godzinę na wyjście do siłowni  i godzinę w pociągu do domu, w czasie której mógł czytać albo drzemać. 
Więc może nie dostaję wypłaty , może cały dzień łażę w dresach, może biorę prysznic raz na 2-3 dni, może cały dzień "bawię się " z dziećmi... I tak napracuję się więcej w ciągu godziny niż on w ciągu całego dnia. Więc weź sobie swoją wypłatę, wsadź ją sobie do banku, a mnie pozwól łaskawie raz w miesiącu pójść zrobić sobie pedicure i nie słyszeć komentarzy w rodzaju <<Jakbyś poszła do pracy, miałabyś własne pieniądze.>> 

Auć ! I - jeśli wolno dodać - bingo. Ostrzegam: jeśli jesteś mężczyzną, ten podrozdział nie będzie dla ciebie przyjemną lekturą. Ale może być najważniejszą rzeczą, jaką przeczytasz w tej książce. " *

Cóż mogę rzec...? Melanie , z ust mi to wyjęłaś ! :-) Gdyby matka wylewała żółć, zacytowałaby zaprzyjaźnioną kobietę i dodała, że obetnie mu jądra zardzewiałą żyletką.

* John Medina "Jak wychować szczęśliwe dziecko. Wszystko , co powinniście wiedzieć o rozwoju waszego malucha. " (2010r)



poniedziałek, 20 maja 2013

Matka cukiernik !

Czemu ja się zawsze wpakuję w coś , w co nie powinnam !!!!!!???
Jak zwykle chciałam znów pokazać swoją polskość w świecie matek i postanowiłam sama, własnoręcznie upiec tort dla mojego kochanego Potomka na roczek, który to odbędzie się niebawem. Oczywiście zadanie potraktowałam bardzo poważnie, przygotowywałam się prawie miesiąc, czytałam o biszkoptach , sposobach na nieopadnięcie, kremach, masach, dekoracjach, barwnikach, smakach, masach plastycznych, obczaiłam chyba wszystkie internetowe sklepy dla cukierników. Zawzięłam się, bo przecież moje dziecko kończy roczek, a więc JA , Matka Polka powinnam własnoręcznie wykonać dla niego tort. Musi on być piękny, smaczny, niepowtarzalny, oryginalny, najlepszy na świecie !
Jakie szczęście, że postanowiłam odpowiednio wcześnie sprawdzić swoje umiejętności cukiernika ! Można chyba zaryzykować stwierdzeniem, że Matka zdolności plastyczne ma ,   co prawda ma też problem z kadrowaniem (o, tak ! tu przypomina mi się pewna bardzo zabawna historia z lat studenckich w czasie praktyk po pierwszym roku, ale muszę ją niestety ominąć, wtajemniczeni będą wiedzieć o co chodzi i obawiam się , że tylko oni będą uważali historię za śmieszną, no cóż.. trzeba by było tam po prostu być ! :P ) ale na szczęście umiejętność kadrowania  w tym przypadku nie była niezbędna. Rozpoczęłam więc przygotowania do before tortu. Przyszły mi barwniki, pisaki dekoracyjne, zakupiłam marshmallows'y , kilogramy cukru pudru, wynalazłam odpowiedni smak tortu, który będzie smakował wszystkim gościom , obejrzałam wszystkie filmiki na youtube, poczułam się "naumiana"  , nagle ozdrowiałam i dziś postanowiłam zabrać się do pracy. Założyłam fartucha ;-) No i wszystko, jak ta ostatnia naiwna, postanowiłam zrobić sama , od początku do końca. Dobrze, że chociaż nie przyszło mi do głowy siać zboże i rozdrabniać jego ziarno na mąkę !

 I dziś już wiem ! NIE, nie zrobię tego mojemu dziecku !!! Zamiast pięknego , wyrośniętego biszkopta wyszedł mi klocek z zapadniętym środkiem. Na pewno jest pyszny, ale no cóż... gdy wszystkie biszkopty stały w kolejce po urodę, on chyba skręcił nie tam gdzie trzeba i zagubił się po drodze. Pomyślałam sobie.. :"a ... co tam.. następnym razem na pewno wyjdzie lepiej!" Ale to niestety nie koniec. Krem wyszedł w sumie nawet niczego sobie. Zobaczyłam światełko w tunelu i postanowiłam dalej brnąć w tą farsę. Największe problemy zaczęły się przy wykonywaniu masy plastycznej. Jest 23, a ja pół kuchni mam w niebieskiej , klejącej się mazi, którą na prawdę ciężko oderwać od tego, do czego się przykleiła. W połowie odklejania mazi od mebli postanowilam wrócić do swych mistrzów w youtube i nagle okazało się, że nie mogę oderwać tego cholerstwa od rąk !!!!!! Pomogła woda, za to mój kran nie jest najszczęśliwszym przedmiotem w kuchni w chwili obecnej,  zmienił barwę na niebieską.. hmm jakby mu się tak przyjrzeć, to nawet mu do twarzy w tej dekoracji. Jak się można domyślić, część masy wylądowała w kanalizacji. Ale nie.. nie poddaję się ! Nie ja ! Przecież najważniejsze, że wykonam ten tort i te cholerne dekoracje sama. Douczyłam się na podstawie filmików jak ogarnąć powstałą kuwetę  i powróciłam do akcji.
Po pewnej chwili masa plastyczna zostala ogarnięta, lekko stwardniała , przyjęła 1,5 kg cukru pudru :P ( w przepisie jest podana troszkę mniejsza wartość :) ) , ale dzięki temu pozwalała się formować. Rozpoczęłam wałkowanie... niestety , ciepło, które się wytworzyło podczas tejże czynności, zepsuło całą moją misternie wykonaną dotychczasową pracę i wałek utonął w niebieskiej masie :/ Z tym też sobie poradziłam, to wszystko dla mojego dziecka, jedynego zresztą. Matki są w stanie zrobić na prawdę wiele :D Opanowałam kryzys i wałkując, wyobrażałam sobie siebie jako super gospodynię domową, piekącą ciasta dla siebie, rodziny i znajomych. Wyobrażałam sobie zachwyt wszystkich gości i dociekliwe pytania, jak to wykonałam, podziw, blichtr i oklaski. W myślach wędrowałam daleko w przyszłość, gdy przyjaciele zlecają mi wykonanie tortów dla swoich pociech, ojców, matek, mężów i żon. Czar prysł, gdy okazało się, że aby masa wylądowała na torcie, należy ją .. odkleić od blatu. No cóż .. za pierwszym razem się nie udało. Za drugim i czwartym też nie. Gdy wałkowałam masę po raz piąty okazało się, że chyba zbytnio stwardniała i już nie daje się tak fantastycznie formować i modelować. Postanowiłam więc dolać odrobinkę wody... Ja cię pierdzielę !!!! To był koszmar. Cała zabawa zaczęła się od nowa. Kleista maź zajęła swoimi mackami kolejne części kuchni...... Masa przyjęła kolejne 1,5 kg cukru pudru, a blat został naoliwiony resztkami oliwy z oliwek. Ale .. uffff... znów udało się ją rozwałkować. Niestety coś z proporcjami się podziało ( nie dziwota!! ) i w momencie kiedy przenosiłam ją na tort po prostu.. się rozpadła ......zaczęłam więc łatać dziury. Myślę sobie : tu troszkę przygniotę, tu naciągnę, tu nadmiar urwę, tam przykleję, będzie git!
 Aha! Siuuuur :D
Zamiast pięknej, delikatnej i gładkiej masy dekorującej tort , wyszła dziurawa płachta niechlujnie rzucona i dosztukowana na siłę. Popatrzyłam na to cudo , łzy stanęły mi w oczach, pocieszałam się, że moje dziecko i tak nie będzie wiedziało o co chodzi,a gościom mogę powiedzieć, że to celowy zabieg. Brnę dalej ? A jakże !!! Teraz kolej na misia . Przezornie, odłożyłam sobie część masy na tę figurkę wcześniej. Zrobiła się fajna, bardzo plastyczna, lekko przyschnięta, extra.. nadzieja wróciła !
Teraz droga Matko Polko musisz pokazać swój talent artystyczny. Wszystko w twoich zręcznych aczkolwiek grabiastych dłoniach. Jeśli miś się uda, to na resztę nie będą patrzeć :)
Lepiłam tego dziada chyba z 10 razy przez godzinę. Tak strasznie się starałam, ale za każdym razem przypominał inne zwierzę , i z pewnością daleko mu było do misia. Ostatecznie wyszedł jakiś przygrubawy prosiak .. niebieski ( dla niepoznaki rzecz jasna), z wielkim ryjem, mięśniem piwnym, wyłupiastymi oczami i przykrótkimi kończynami. Posadziłam gościa jednak na środku tegoż fantastycznego ciasta i.. zapomniałam, że pod spodem środek jest zapadnięty, tak więc dupa prosiaka zapadła się razem z wcześniej położona masą plastyczną we wspomnianą część ciasta i ugrzęzła . Wtedy wybuchłam śmiechem, bo cóż innego mi pozostało. Mój misterny plan nie wypalił. Nie mogę tego zrobić mojemu Potomkowi ! Zasługuje zdecydowanie na coś lepszego ! :) Na sam koniec przyszedł Ojciec, włożył prosiakowi w łapę wykałaczkę, urwał trochę plastycznej masy i wyciął z niej chorągiewkę, a do ust wsadził wymodelowaną fajkę. Potomku, moje dziecko kochane, mamusia przeprasza !!!!! Na szczęście nigdy tego paskudztwa nie zobaczysz, a tym bardziej nie zapamiętasz. Mamusia napisała już do pani, która specjalizuje się w tortach artystycznych, będziesz mieć najpiękniejszy tort pod słońcem ! Obiecuję ! :)

A teraz niech ktoś mi powie, jak ogarnąć ten syf w kuchni ?!
( może będzie na youtube :P  )

Matko Polko ODDAJ FARTUCHA !!!!

:( 

niedziela, 19 maja 2013

Prątkujemy :-/

Okrutny tydzień...  W środę w nocy Potomek wykazywał początkowe objawy jakiegoś choróbska, we czwartek okazało się,  że gile lecą z nosa jak nutki ;-) piątek był zatem dramatyczny, nic Potomkowi nie pasowało, ani jedzenie, ani spacerki, ani zabawy, nawet zbawienna niekiedy bajeczka "Uki " nie pomagała.  Przylepił się do matki na dobre i postanowił nie puszczać. Niepożądanym skutkiem tegoż przylepienia okazało się choróbsko matki, które ujawniło się już w sobotę rano, a dzisiejszego dnia rano osiągnęło apogeum. Mój Boże.... Nie pamiętam kiedy czułam się tak strasznie. Temperaturę miałam ostatnim razem po porodzie, czyli rok temu, więc odzwyczailam się od tego fantastycznego uczucia. Na szczęście Ojciec się zlitował i pojechał po obiad, gorący rosół postawił matkę na nogi. Czuję, że to coś co jeszcze we mnie stacjonuje nie odpuści zbyt szybko :-( przysięgam że następnym razem albo zalożę Potomkowi papierową torbę na głowę,  żeby nie prątkował,  albo sama będę chodzić w kostiumie kosmonauty. Na dodatek zero litości z jego strony ;-) od rana myślę czego się nałykać, żeby jutro jakoś funkcjonować. Trzymajcie kciuki ;-)

sobota, 18 maja 2013

Matka

Matka się przebadała ostatnio pod kątem wszelkich alergii ( no prawie, jeszcze zostały do zrobienia testy skórne na pleśnie i grzyby oraz ewentualnie pokarmówka). No i wyszło szydło z worka. Ma uczulenie na roztocza... kontaktowo i wziewnie, a także pallad, propolis, nikiel i kobalt.... Brzmi groźnie! ;-) Matka dostała rozpiskę co ma zrobić, żeby wypędzić roztocza oraz jak żyć, żeby skóra ją nie swędziała. Ciężka sprawa... Ponoć trzeba wyrzucić metalowe garnki , porcelanę, barwione szkło, dywany, zasłony, koce, kapy , do tego nie spożywać produktów z puszek, marchewki, ziemniaków, sałaty, szpinaku, orzechów, pomidorów, wody z kranu ( lol!!), kakao, czekolady, herbaty, wina, piwa ( buuuuuuuu.. :( ), fasoli, grochu, śledzi, ostryg, grzybów, cebuli, rabarbaru, kukurydzy, szparagów. Nie dodawać proszku do pieczenia i nie używać grubo mielonej mąki. Ponadto sugerują matce nie kontaktowanie się z : zegarkami, kluczami, guzikami, suwakami, pierścionkami, narzędziami ( oo.. to lubię ! może wreszcie Ojciec sam będzie wbijał gwoździe , i tak matce to nigdy nie wychodziło, mimo dość sporych zdolności manualnych), kolczykami, kluczami, płytkami ortopedycznymi, brzytwami, maszynkami do golenia... ( hmmm.... świetnie, niech Ojciec pomyśli nad zasponsorowaniem laserowej depilacji), oprawkami do okularów zawierającymi nikiel, naczyniami kuchennymi (WTF?!). Matka pyta więc jak żyć ?!Trochę się bowiem pogubiła...Pozostaje jej chyba izolatka , jedzenie w plastikach i picie odżywek w proszku :)W sumie... może trochę schudnie .. (?!)
A co u Potomka ? No jak zwykle.. matka ma pełne ręce roboty, a on postanowił się rozchorować. Także nocki znów mamy z głowy :(

czwartek, 9 maja 2013

Co u nas?

Dawno matka nie pisała.... Dzięki Bogu za Androida i jego aplikację, dziś została zainstalowana na telefonie, być może  matka będzie miała łatwiej z pisaniem bloga ;-)
Sporo się wydarzyło. Ale od początku.
Plan Naprawczy zadziałał!!  Nie zapeszając, wygląda na to,iż Potomek ogarnął się w kwestii nocnego snu i jeśli czasem zdarzy mu się jakiś nocny wybryk to jest to po prostu wypadek przy pracy. Zmniejszyły nam się także pod względem czasowym dzienne drzemki. Potomek wszedł chyba w ten dziwny okres, gdy jedna drzemka to za mało, a dwie za dużo. Nie jest łatwo ;-) ale czy kiedyś było?? 
Dni z dwiema drzemkami skutkują pobudką o 5 rano w dniu następnym, jeśli zaś matka chce pospać do 6-6.30 musi przecierpieć swoje i przetrzymać Potomka w ciągu dnia i położyć tylko raz jedyny spać. Często wybieram wyjście nr 1, ponieważ niewyspany Potomek jest jak głodny Polak - wiecznie wkurzony, sfrustrowany i ze wszystkiego niezadowolony.... To ja podziękuję.... Wolę spać godzinę krócej niż przez 12 słuchać wycia, skomlenia i bawić pomiot szatana.
Ponadto Potomek postawił swoje pierwsze kroki, a zdarzyło się to 3 maja. Jednocześnie okazało się, że niezły z niego cykor, samodzielnie pójdzie tylko wtedy gdy trzyma coś w rączkach. Pewnie wydaje mu się wówczas,  że czegoś się podtrzymuje. Dobre i to na początek.
Skończyły się też czasy stoicko spokojnych spacerów, teraz spacery matkę męczą,  a kiedyś wypoczywała kontemplując uroki krakowskiej smogowej przyrody, obecnie smogowa aura jest nadal ale już brak czasu i sposobności na jej kontemplację, gdyż Potomek niezbyt lubi spokojną jazdę wózkiem, hasło " nie spać, zwiedzać " pasuje do niego jak ulał. Prawdę powiedziawszy matkę to cieszy, okazało się bowiem, że ma bardzo towarzyskie i ciekawe świata  dziecko, ale czeka z niecierpliwością kiedy samo będzie mogło podejść do kolegi lub pozjeżdża samodzielnie ze zjezdżalni. Chwilę jeszcze poczeka ;-)